29 grudnia 2008

skułem się...

Weekend minął w miarę pomyślnie, bez spektakularnych kursów czy doświadczeń. Nie o tym, jednak chciałem dziś napisać. W niedzielę zostałem zaproszony do mojego już jedynego bliskiego kolegi z Liceum. Nie pierwszy raz gościłem u Marcina i Moniki, dziś jednak było wyjątkowo. Może, dlatego że napiliśmy się wódeczki i przyszła nam ochota na wspominki. Poszybowaliśmy w przeszłość myślami do tych wszystkich perypetii w ogólniaku. Nasze wzloty i upadki. Problemy osobiste i szkolne. Pierwsze bakanie, wspólne imprezy, palenie cygar, niezapomniane osiemnastki. Było co wspominać. Utwierdziłem się w przekonaniu, że na Martineza mogłem zawsze liczyć i mam nadzieję, że będzie tak zawsze. Udany wieczór zakończył się spożyciem godnym weteranów - zrobiliśmy ponad litra we dwóch. Rzadko, kiedy mam ochotę napić się goudy, tym razem jednak, były trzy ku temu dobre czynniki. Czas, towarzystwo i zakąski. Skułem się deko, ale z nieukrywaną przyjemnością...

...w pełni humoru udałem się w drogę powrotną, mając jednak prawie 2 tysiące przy boku w postaci laptopa, skorzystałem z usług taksówki. Ciekawe przeżycie, siedzieć z tej drugiej strony. Tym przyjemniej było mi zostawić koledze po fachu pokaźny napiwek. Tak skończył się jeden z przyjemniejszych ostatnio dni i wieczorów. Oby częściej zdarzały się takie chwile, bo tylko dla nich warto żyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wyrzuć to z siebie...