29 lipca 2010

kłębek nerwów...

Był letni wieczór. Po słońcu pozostał już tylko smutniejszy brat bliźniak. Szelest sztruksowych spodni przywodził na myśl odgłos pranych w rzekach, na starych tarkach, koszul. Piotrek spieszył się grzebiąc przy tym gorączkowo w kieszeniach. W pewnym momencie znalazł to czego tak usilnie szukał. Światła wtem potulnie zamrugały dwa razy zupełnie jak długie rzęsy dzierlatki puszczone w delikatny ruch na widok przystojniaka. Słychać było w tle tylko delikatne upuszczenie powietrza. Klamka ustąpiła a drzwi bez żadnego odgłosu otworzyły się i zamknęły sekundę później. Chromowane ostrze niczym sztylet znalazło miejsce swojego przeznaczenia. Pomarańczowa kontrolka zapaliła się na chwile by w mgnieniu oka można było usłyszeć ten charakterystyczny odgłos. To 5 cylindrów budziło się do życia. Złośliwcy mówili, że to fragment ukrojony niemal rzeźnickim nożem z niemieckiego u-boot'a. Ich praca jednak stawała się równiejsza i równiejsza, by po chwili być zupełnie monotonną i niemal niedostrzegalną. Koła obróciły się w miejscu i w jednej chwili Mercedes ruszył. Jego właściciel zwykł traktować go dobrze, ale tym razem wymagał od niego największych wyrzeczeń. Wskazówka obrotomierza wciąż rosła i zaczynała wdrapywać się na czerwoną skalę. Po chwili ulga, lecz sytuacja powtarzała się. Jeden bieg, drugi bieg. Do celu nie było daleko. Samochód i jego właściciela dzieliło od ich wspólnego miejsca przeznaczenia nie więcej niż 300 metrów. W dali widać było jeszcze zieloną poświatę. Żeby zdążyć, żeby ten cholerny sygnalizator nawet nie pomyślał o zmianie na czerwone. Udało się. Rozpędzona masa sunęła przed siebie i czekało ją jeszcze jedno epickie zadanie - zatrzymać się dokładnie tam gdzie życzył sobie tego kierowca. Zapadła cisza. Auto przestało się delikatnie kołysać a dźwięk rzędowej piątki zastąpił delikatny ton. Wprawne ucho dosłyszałoby pewnie słowa i rytm piosenki ale dla nas byłby to tytaniczny wysiłek. Ktoś chwycił za klamkę. Wsiadł pospiesznie i jakby z wyrzutem rzucił - Manufaktura. Znowu symfonia zagrała a kabinę rozjaśniła paląca się mocnym zielonkawym światłem, cyfra dwa. Samochód sunął z gracją na jaką pozwala 1600kg i bryła przypominająca radziecki wagon kolejowy. I tym razem auto i jego właściciel byli maksymalnie skupieni. Jednak coś zakłócało ten harmoniczny spokój. To były jej perfumy. Boskie połączenie konwalii i bzu. Ktoś tu ewidentnie nie mógł skupić się na prowadzeniu. Zapach drażnił płatki nosa a głowa nasuwała potok myśli i niewypowiedzianych słów. Jeszcze tylko półtora kilometra tej ferii aromatów. Wsteczne lusterko jakby na złość nie było skierowane tam gdzie być powinno. Zerkanie ukradkiem nie przynosiło spodziewanych efektów. Jeszcze tylko jeden zakręt i będę mógł ją zobaczyć pomyślał sobie kłębek nerwów okiełznujący tego kolosa na kołach...

- 12,50 wypowiedział jakby z niedowierzaniem Piotrek...
- pasażerka posłusznie wręczyła mu ustaloną kwotę, dodając na końcu - życzę panu miłej nocy.
- dziękuję, ale obawiam się, że nie będzie - odparł cicho taksówkarz...
- na to jakby żywszym głosem zareagowała kobieta i zapytała - dlaczego ?
- bo będzie samotna...

20 lipca 2010

Światła Miasta...

Moja przygoda z rapem rozpoczęła się w drugiej połowie lat 90'tych. Wcześniej słuchałem różnych wynalazków począwszy od Gipsy Kings, których kasetę znałem na pamięć po rave w wydaniu legendarnego już zespołu Dune. Słuchałem wielu rzeczy, od disco polo, po trance jak i techno. Z resztą kiedyś wszystko co elektroniczne podpadało pod ten paragraf. Elektroniką zaraził mnie tata, który w kolekcji swoich ścieżek miał do dziś przechowywany w mej pamięci koncert Jarre'a Michel'a Jarre'a z Chin z roku 1982 i tam chyba mój ulubiony utwór - "Souvenir de Chine" [piękna melodia przecinana dźwiękiem aparatu fotograficznego]...

...zmiana nadeszła wraz z ukazaniem się kasety "Alboom" - Liroya. Pamiętam jakie poruszenie w podstawówce wywołały te teksty. Pełne wulgaryzmów i emocjonalnych przekazów. Kasety przegrywało się na potęgę, by po paru dniach słowa piosenek znała już cała szkoła. Głównym tematem był "Scyzoryk". Po czasie to wszystko ucichło, ale przypominam sobie, że od tego momentu zacząłem szukać w sklepach muzycznych, które wtedy sprowadzały się do kiosków lub stoisk na bazarach takich wykonawców jak 2Pac, IceT, Snoop Dogg. Nie do końca mnie to przekonywało, ponieważ rapowali oni po angielsku a język ten znałem wtedy na poziomie pierwszoklasisty. Dlatego też szukałem dalej i tak przechodziłem przez manie Scatman John'a, zespołu Mr. President czy Dr. Alban'a. Wtedy jednak nastąpił przełom, ponieważ poznałem polskich raperów, którzy mimo iż dopiero raczkowali, bardzo przypadli mi do gustu - Wzgórze YaPa3, Kaliber 44, Thinkadelic, Molesta Ewenement. Zacząłem się wtedy utożsamiać z tą kulturą, choć jeszcze wtedy to nie było to. Przełom nastąpił w pierwszej klasie ogólniaka. Tam wsiąknąłem w te klimaty za sprawą kolegów a szczególnie jednego z nich - Filipa. Był prekursorem. Podrzucał nam kasety z takimi wykonawcami jak Gang Starr, KRS One. Pamiętam jak wrócił z jednego chyba z pierwszych koncertów w Łodzi i był pod ogromnym wrażeniem freestyl'u Wujka Samo Zło - gościa o którym w życiu nie słyszałem, ale to był właśnie ten bodziec...

...w 1999 roku nastąpił kolejny szok - Grammatik wcześniej w ogóle nieznany mi zespół wydał chyba jedną z moich ulubionych płyt - EP+ a następnie kultowe dla mnie i setek tysięcy ludzi w moim wieku jarających się rapem - "Światła Miasta". Do dziś ta płyta się nie zestarzała i żadna nowa produkcja jej nie dorównuje. Może dlatego, że ja sam się postarzałem a czasy, w których wyszła wyidealizowałem - nie wiem. Potrafię tylko powiedzieć, że najwspanialszy koncert w moim życiu zaliczyłem właśnie na koncercie Grammatika w nieistniejącym już łódzkim klubie Forrum Fabricum - piękne czasy. Dzięki Martinez vel. Szatan from Manhatan, Filip vel Filippone, Arczi, Tryku, Forest, Ra-V, Świderek - takie chwile zostają z nami do końca....

...potem to już samo poszło - Fisz, Fokus, Ostry, Pezet. Muszę powiedzieć, że do dziś jestem wierny tylko tym starym wyjadaczom, starej sprawdzonej gwardii, której płyty premierowe kupuję zawsze i słucham ich z przyjemnością...

...Szczególny szacunek mam do Eldo. Jego płyty często mocno filozoficzne, potrafię puszczać godzinami. Ogromny podziw budzi we mnie ten człowiek. Facet zagadka, gość pełen tajemnic, oczytany, inteligenty i do tego skromny. Ideał do którego powinno się dążyć, ale pewnie życia mi nie starczy aby choć trochę mu dorównać...

...zainteresowanym polecam arcy ciekawy wywiad, przeprowadzony z nim dosłownie parę dni temu. Fanów rapu zainteresuje a fanów Leszka wręcz zainspiruje - zapraszam...




Preludium...




Część 1




Cześć 2




Cześć 3




Cześć 4

09 lipca 2010

zarwać fajną dupę...

Jakoś nigdy nie mogłem siebie zaakceptować. Głównie ze względu na nadwagę, która towarzyszy mi odkąd pamiętam. Do tego dochodziło dokuczanie rówieśników ze szkoły, choć nigdy z mojego bliskiego otoczenia. Tu zawsze miałem spokój i pełną akceptację. Problemy z dziewczynami miałem już w podstawówce. Pamiętam te swoje szczeniackie podchody okupione lękiem, poceniem się rąk, drżeniem głosu. Mając 15 lat i kończąc szkołę podstawową jeszcze w systemie ośmiu lat, wypadało znaleźć sobie partnerkę na bal. Oczywiście zostałem sam jak palec. W szkole zawiązywały się już różne sympatie i znajomości, ja jak zwykle byłem samotną ofiarą losu. Wyszedłem na tym w sumie nie najgorzej, ponieważ jako outsider w efekcie na bal poszedłem z jedną fajniejszych i ładniejszych dziewczyn, która z racji swojej złej opinii nikogo nie znalazła. I tak sparowani zrządzeniem losu wybraliśmy się razem. Oczywiście ja speszony i wręcz odrętwiały nie potrafiłem się choć na chwilę wyluzować i tak znajomość ta skończyła się tylko na wspomnianym balu. Pozostał jedynie szacunek kolegów oraz pewnego rodzaju poczucie wyższości nad innymi, ponieważ udało mi się zarwać fajną dupę o reputacji cichodajki, co w głowie piętnastolatka rodziło różne głupie myśli. O niej krążyły różne opowieści, jak to w wieku 13 lat chodziła na strych szkoły z ówczesnymi wymiataczami z klas ósmych. Wiecie co mam na myśli. Dzieciaki w tym wieku, łaknęły opowieści rodem z Cudownych Lat, serialu który to właśnie wtedy święcił triumfy w polskiej telewizji...

...na okres liceum przypada czas, kiedy znowu bezskutecznie próbowałem coś z tym zrobić. Efekt ten sam. Mimo, iż koledzy jakoś szczególnie nie uganiali się za spódniczkami, to ja jak zwykle biegłem gdzieś na szarym końcu stawki. Na imprezach szkolnych, zajmowałem się sprzętem nagłaśniającym, tylko dlatego by nie musieć myśleć o tym skrępowaniu towarzyszącym tzw. wolnym tańcom. Jednym słowem porażka. Tylko w stosunku do jednej dziewczyny miałem swego rodzaju luz i swobodę. Była nią Asia. Podobne nazwisko sprawiło, że już w pierwszej klasie L.O. zwróciła moją uwagę. Kruszyna była, jak dobry kumpel. Przestawała z chłopakami na korytarzu, mówiąc że dziewczyny są nudne jak flaki z olejem a u nas przynajmniej się coś dzieje. Fakt u nas każda przerwa była ciekawa i mijała zbyt szybko. Traktowała nas po równo, nikomu nie pokazując że któregoś z nas lubi bardziej. Próbowałem się do niej zbliżyć dwoma drogami. Dając jej korki z angielskiego, z którego notabene była zagrożona oraz jeżdżąc z nią wspólnie na rowerze. Nic nie przyniosło efektów. W momencie, kiedy nie przeszła do następnej klasy wszystko stało się jeszcze trudniejsze aż w końcu kontakt z nią stał się sprawą odległą. Największym ciosem była dla mnie informacja, która dotarła do mnie chyba w 4 klasie, że zaszła w ciąże z jakimś chłopakiem i jest zmuszona wyjść za niego za mąż. To był cios jak obuchem w głowę. Wszystko umarło, choć nigdy nic wielkiego nie miało miejsca. To smutne ale byłem dla niech zwykłym kolegą, choć ja się w niej podkochiwałem i miałem nadzieję na coś więcej. Do dziś pamiętam, że można było z nią pogadać na wszystkie tematy. Opowiadałem jej o swoich problemach, doradzała mi jak zachowywać się przy dziewczynach, próbowała nawet umówić mnie ze swoją koleżanką. Nie mieliśmy tajemnic, choć dziś pewnie mocno idealizuje naszą znajomość. Dziś pewnie jest szczęśliwą mamą i żoną i nie pamięta kolegi sprzed lat...