02 maja 2016

oswoić się z tą myślą...

      Najgorzej to chyba nie móc się pożegnać. Nie mieć kilku dni czy choćby kilkunastu godzin na to aby oswoić się z tą myślą. Wyświetlić te wszystkie sceny zakorzenione gdzieś głęboko w nas. Wrócić myślami do chwil na tyle mocno, że gotowi jesteśmy poczuć dotyk tak realny, a zapach tak intensywny aby niemal postradać przy tym zmysły. Czy to jeszcze jawa czy sen. Najwyższej próby tu i teraz czy wspomnienie, które pomimo bólu jakie nam sprawia, cofa nas do wydarzeń przyjemnych, uzmysławiając, że może za moment stracimy naszego przyjaciela, towarzysza, członka rodziny, ale jego cząstka pozostanie w nas. Później życie wielokrotnie podsuwać będzie obrazy i woń którą wyczujemy z taką łatwością, iż niemal natychmiast skojarzy się z sytuacją, personą czy konkretnym momentem z naszej przeszłości. Zabawna sytuacja przywiedzie na myśl podobną, już minioną, użyte stwierdzenie, wypowiedziany żart czy wychwycony nawyk wywoła uśmiech na naszej twarzy. Dlaczego? Bo pamięć może z czasem blednie, delikatnie się zaciera. I prawdopodobnie nie wszystko będziemy potrafili sobie przypomnieć, ale rozgrzeje nas wtedy jedna myśl. Ten człowiek był częścią mojego życia, zmienił je, wpłynął na nie, miał udział w moim rozwoju. Wielokrotnie mi pomagał. Nawet niezauważalnie, choć czasem tego nie chciałem, dawał rady, których nie słuchałem. A jednak mój Dziadek był obok i zawsze mnie wspierał...

...niestety, mój nigdy nie był dla mnie tym facetem z reklamy, który rozdaje wtulonemu w sweter dziecku, cukierki. Idzie na spacer pod rękę z małym chłopczykiem, który w pilotującym go mężczyźnie widzi cały swój świat. To prawda, chadzał ze mną na spacery do nieodległego parku, ale kiedy ja ciekałem z całą blokową ferajną on oddawał się grze w warcaby. Kiedy towarzysze moich zabaw znikali, ja zostawałem sam i oddawałem się temu co wychodziło mi najlepiej. Chowałem się w swoją wyobraźnię. Czy Dziadek grał na kasę, tego nie wiem. To mi nie przeszkadzało tak bardzo jak fakt, że lubił sobie łyknąć od czasu do czasu. A wtedy się go bałem. Babcia dobrze wiedziała co czuję, bo często zamykała drzwi od pokoju, w którym siedział wstawiony. Ja w tym czasie odgrodzony tym prowizorycznym murem niewiedzy, rysowałem, układałem puzzle, rozwiązywałem łamigłówki albo pomagałem Babci w kuchni. To prawda, brakowało mi Dziadka i z zazdrością słuchałem opowieści kolegów, którzy ze swoimi dziadkami spędzali najpiękniejszy czas. Jednak ja nie pamiętam aby poświęcał mi wiele uwagi kiedy byłem mały. Raczej nie przypominam sobie zbyt wielu momentów, w których był blisko, w których naprawdę poczułbym jego obecność i chwil, które do dziś zapadły by w pamięć. Raczej był to melanż takich historii jak nocne dobijanie się pijanego Dziadka Tadka do drzwi, kiedy nocowałem razem z siostrą i Babcią na Gdańskiej oraz ofiarowane mi 1000,00 złotych, które chciał abym przeznaczył na remont Red'a. A przecież sto razy bardziej wolałbym aby zwyczajnie poświęcał mi uwagę. Opowiadał o przeszłości, wyciągał z rękawa ciekawe historie, mówił o dobru i złu, zaproponował pomoc przy czymkolwiek z czym się zmagałem.

...nie można odmówić mu tego, że nie był pracowity. Większość rzeczy murowanych i tynkowanych w domku na działce, takich jak ogrodzenie, pasy dojazdowe czy mury domu były jego zasługą. A jednak do bycia dziadkiem było mu daleko. Jak widać nie każdy wchodzi w rolę od razu i natychmiast akceptuje stan rzeczy. Dziadek Tadeusz zbliżył się do mnie dopiero w ostatnich kilku latach swojego życia. Wtedy chyba zaczął traktować mnie jako godnego partnera do rozmów. A może był to tylko efekt demencji, w której opowiada się całe swoje życie komukolwiek kto chce tego słuchać. Tyle, że ja chciałem. Od lat czekałem na takie sam na sam. Tylko ja, opowieść i on. Najwięcej dowiedziałem się o nim podczas 6 miesięcy zawożenia go na radioterapię. Codziennie, sześć razy w tygodniu jechałem na Dąbrowę, wspinałem się na 5 piętro, odbierałem mojego dziadka i razem jechaliśmy do szpitala Kopernika. Zawsze był uparty i faktycznie początki były bardzo trudne. W końcu jednak pozwolił sobie pomagać. Otworzył się na mnie. Opowiadał o swoim życiu, o mojej Mamie. To był cenny i ciekawy czas. I gdyby nie on, nigdy tak dobrze bym go nie poznał. I zapewne dziś zwyczajnie powiedziałbym - tak, miałem dziadka, ojca mojej Mamy, jednakże nigdy go nie poznałem i praktycznie nie był mi bliski...

...po wygraniu walki z nowotworem krtani, żył jeszcze ponad 2,5 roku. To prawda, był już cieniem tego silnego, zawadiackiego i zawsze eleganckiego faceta. Jednak ja do końca poznawałem go na nowo, ponieważ chciał mieć kogoś u boku. Kogoś kto wesprze, wysłucha, opowie co słychać u reszty rodziny, pospiera się na temat polityki, wypije z nim piwo...

...zmarł nagle, przewieziony do szpitala w wieku 87 lat już z niego nie wyszedł. Niestety nie mogłem towarzyszyć mu w tych ostatnich chwilach. Sam bowiem miałem wypadek i w dniu jego pogrzebu leżałem na obserwacji...

... dzisiaj uczestniczyłem w pogrzebie Dziadka bardzo bliskiej mi osoby. I choć Pana Juliana nie poznałem zbyt dobrze, to chciałem pożegnać go z należytym szacunkiem. Szacunkiem, który zyskał w mych oczach po tych kilku spotkaniach, dzięki którym tak bardzo go polubiłem znajdując w nim cząstkę osoby, tak podobnej do mojego Dziadka. Dziś symbolicznie oddałem im obu skromny hołd...

...ze śmiercią, która dotyka nas bezpośrednio już tak jest, iż staje się momentem do przedsięwzięcia pewnych refleksji i podsumowań. I nie inaczej jest ze mną...

...kiedy kostucha puka już do naszych drzwi zamkniętych na lichy łańcuszek, a my bezsilnie wpatrujemy się w nią przez judasza, to najważniejsze i zarazem  jedyne co możemy zrobić to prosić o to, aby wrota naszego końca tutaj, otworzyła najprawdziwsza wartość naszego jestestwa - miłość naszego życia...

...nie chcę żyć sam, to pewne. Przeraża mnie myśl ciągłego wracania do pustego domu, gdziekolwiek by on był. Nie mieć się do kogo przytulić i porozmawiać? Wszak na starość pozostanie nam już tylko rozmowa i ta niemal nienamacalna bliskość. Brutalna prawda życia to ta, że każdy wiedzie je na własną rękę. Rodzice kiedyś odejdą, bracia i siostry zajmą się swoimi życiem, a dalsza rodzina spotka się z nami od wielkiego dzwonu. Kto zatem będzie stał przy naszym boku jeśli nie nasza kobieta? Facet naszego życia? Wybranek serca, pokrewna dusza. I olejmy stereotypy. Pieprzmy wszystkie durne konwenanse. Żyjmy tak jak chcemy. To nasz czas na ziemi i jeśli zakochaliśmy się w osobie tej samej płci, wdowcu, rozwódce, matce dwójki dzieci, osobie grubej, zbyt wysokiej, bez szkoły czy dobrze płatnej pracy - kochajmy ją pomimo tego. Kochajmy ją, dlatego, że ona czuje to samo i jest jej z nami dobrze, na dobre i złe. I nie potrzeba na to żadnego glejtu cholernego kościoła, urzędu, aprobaty rodziny czy przyzwolenia społecznego. Bo jeśli tylko ktoś nas pokochał nie liczy się nic innego...


...to prawda - pod warunkiem, jeśli...