27 grudnia 2010

nie zaryzykujecie...

Wstał z łóżka. Dawno nie spał tak źle. Budził się co parę godzin zanosząc się kaszlem. Obolałe mięśnie również dawały mu się we znaki. Zwlókł się niechętnie. Na kalendarzu, czerwoną czcionką, niczym tętno pulsowała data 26 grudnia. Każda miniona godzina wysysała z niego świąteczne przeświadczenie, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Atmosfera, ten cholerny duch, chyba zapadł się pod ziemie, bo on nie czuł nic po za suchością w ustach. Powinien był  się cieszyć, tak mówili na TVP1. Jedynie Polsat miał na to wyjebane puszczając znowu Kevina osamotnionego w każde święta tak samo. Dziś o 13:00 rodzina ponownie go olała, mimo, że dzień wcześniej "kochani rodzice" mieli w go dupie, pozostawiając go na pastwę jakiś cipowatych pseudo przestępców już o 20:00 - żal na prośbę opóźnionych w rozwoju telewidzów - pomyślał...

...z bufetu swojej kuchni drapnął kluczyki, dokumenty i otrzymane od starych, jakby na pocieszenie 200,00zł. Odpalił silnik swojego okrętu. Wyjechał z bramy, skręcił w lewo. Lekki poślizg, delikatna kontra w prawo. Wszak nie jeździł już ósmy dzień i nie wiedział, czego spodziewać się na mieście. Nawyki były jednak nawykami. Przed światłami zahamował dużo wcześniej, tak na wszelki wypadek. Tysiąc sto metrów, które dzieliło go od stacji benzynowej przemierzył bez zbędnych postojów...

...na dystrybutor spojrzał z niedowierzaniem. Fakt, że siedział w domu ponad tydzień, ale jebane 4,82zł - jakiś horror - zaklął w duchu. Sto złoty wlał w chwile. Stanął w kolejce. Jak zwykle, sprzedawcy paliwa rozwiązywali problemy tego świata. Ktoś szukał oleju do kosiarki, kurwa zimą. Inny nie zdążył nawpierdalać się w święta i zamawiał 3 hot-dogi z musztardą. Miał już zaproponować opcję z karpiem, by było bardziej aktualnie, ale zamilkł. Nie warto było się denerwować. Na ladzie położył dwusetkę. Otrzymał paragon i resztę - burknął tylko - wesołych świąt nie licząc na odpowiedź. Powiedział, to tak cicho, że tylko Ryś Europejski mógł to usłyszeć nachylając się nad nim...

...pozostałą stówę wepchnął do kieszeni. Wyjął kluczyk, migacze zamigały dwa razy, zamek bezszelestnie zwolnił blokadę. Wsiadł, wyzerował licznik przebiegu dziennego i zamarł bez ruchu. Co miał robić dalej. Wrócić do domu, włączyć GG i gadać o pierdołach z ludźmi, którzy i tak go nie rozumieli. Obejrzeć film, który będzie znowu jakimś tanim gniotem, a w ostateczności wydłuży czas niemyślenia o problemach o jakieś dwie godziny...

...ruszył mieląc śnieg pod kołami. Dojeżdżał do świateł powoli, licząc, że zielone ubiegnie jego myśli. Zapiął drugi bieg, minął skrzyżowanie. Założył panel od radia. W głośnikach leciał jak zwykle rap. Dawał mu ukojenie w każdej z chwil. W spokoju, momentach uniesienia, grozy. Pędził coraz szybciej, silnik kręcąc coraz wyżej. Zielona fala uspokajała go, dając możliwość jazdy na najwyższym biegu. Gdzie jechał ? Nie wiedział tego sam. Po prostu sunął na przód. Dojechał do lotniska, tam zawrócił sądząc, że teraz wróci do domu. Coś pękło. Wyjechał z zakrętu narzucając szybkie tempo. Kręcąc silnik do 4 tysięcy obrotów mógł choćby pomarzyć o energicznym przyspieszaniu. Na zakrętach myślał, tylko o tym czy się uda, czy nie wyleci. Pierwsze rondo przemierzył ze stopą na hamulcu, na drugim leciał już pełną pizdą. O czym wtedy myślał - myślał o śmierci...

...ciągle przyspieszał, mijał na żyletki auta, jakby wlekące się obok niego. To nie było trudne, wszak prawo jazdy miał już 11 lat. Trzecie bieg, czwarty bieg i mimo, iż auto ważyło ponad półtorej tony z gracją primabaleriny przeskakiwało między pasami wodząc za nos nieraz szybsze i ostrzejsze fury. Było ślisko co i rusz czuł uślizg któregoś z kół. Przeleciał na żółtym jedno z większych skrzyżowań. W lusterku zobaczył tylko policyjną Octavię, stojącą na lewoskręcie. Stała czekając beztrosko na zielone światło, kiedy on leciał dobre 110 kilometrów na godzinę,  łamiąc w minutę więcej przepisów niż niejeden emeryt w rok. Nawierzchnia była parszywa, ale nowe zawieszenie sprawiało, że wysokie auto o wyglądzie metalowej szafki na ubrania słuchało się kierowcy posłusznie i prowadziło pewnie. Głowa kierowcy zerkała raz w prawo, raz w lewo, by za chwilę na ułamek sekundy zawiesić oko na lusterku wstecznym. Bohater prowadząc, patrzył jakby strzałami obiektywu z szybkim fleszem oceniając prędkość, odległość i możliwości mijanych aut. Światła mu sprzyjały, w głośnikach grał PIH z najnowszej płytki "Kwiaty Zła". Nie znał słów, choć intuicyjnie wyczuwał, że są mu bliskie, że opisywana historia tyczy się właśnie jego. Nagle wybuchł śpiewając znany już refren. Krzyczał, darł się w niebogłosy, uderzał rękoma w kierownice chcąc coś poczuć. Poczuł to...

...strach, panikę, ale jednocześnie nieznane mu wcześniej uczucie - zmartwienia. Może jest ktoś, komu na nim zależy i dlatego też nie warto robić niczego głupiego. Myśląc to minął centrum. Skrzyżowanie marszałków zakłóciło mu ten wcześniej narzucony jakby siłą, tok. Zapaliło się czerwone. Wyhamował. Trwał w bezruchu z naszykowanym pierwszym biegiem zastanawiając się co teraz. Zielone go zaskoczyło. Ktoś z tyłu poganiał go klaksonem. Ruszył. Przez torowisko przedzierał się jak pojazd księżycowy. Krajobraz był podobny. Wystające tory i wyrwy były niczym kratery po jego ciemnej, niewidocznej nam stronie...

...teraz jechał z przyzwyczajenia. Próbował nawet, przypomnieć sobie o czym myślał tak intensywnie jeszcze przed momentem. Nadal darł do przodu. W lusterku dostrzegł BMW serii 6. Kierowca nerwowo zmieniał pasy. To mu wystarczyło. Chciał za wszelką cenę nawiązać walkę. Smutne bo nie miał czym, a mimo wszystko próbował. Znajomość miasta, układu świateł, specyfikę poszczególnych pasów i zjazdów dawała mu widoczną przewagę. Pas za pasem, auto za autem. Znowu czuł adrenalinę. Jeszcze kilkanaście minut temu nie miał nic do stracenia, prócz życia. Teraz jechał bardziej zachowawczo, mimo tego, rondo inwalidów przejechał z pełnym butem. BMW zwolniło, on nie mógł odpuścić. Nie wiedział czemu, po prostu nie mógł dać tej satysfakcji. Komu ? Chuj, nie ważne, komuś bezimiennemu, komuś do kogo i tak nie mógł się równać. Po prostu postawił sobie pewien cel. Zdobył ten mały szczyt, by za chwilę spaść z Mont Blanc. Dojechał do ostatniego skrzyżowania w Łodzi. Zawrócił. Nie było już nikogo, komu chciał coś pokazać. Coś to dobre słowo. Przejechał trzydzieści kilometrów...

...mimo tego jeszcze kilka tysięcy metrów przeleciał mając na blacie niemal złotych czterdzieści. Powoli dochodziło, do niego przeświadczenie, że nie było warto ryzykować. Po co to robił...

...ja jako narrator nie potrafię tego wyrazić, ale powinniście znać podobne uczucie. Bezsensownego ryzyka, które ponosimy na własne życzenie. Ile razy myśleliście o śmierci wyprzedzając po ciemku, ciężarówkę  na jakimś zadupiu, nie wiedząc do końca czy to prosta czy już zakręt. Przeświadczenie, że się uda, a mimo tego wątpliwości czy nagle gdzieś ze skrzyżowania nie włączy się do ruchu jakiś Golf lub z lasu nie wyjedzie wprost pod Wasze koła, rowerzysta. Zawsze się udawało, ale czy i tym razem. Jakie będą tego konsekwencje, jak będzie wyglądał Wasz wypadek z perspektywy osoby trzeciej. Czy efektownie jak w serialu Cobra 11 czy zupełnie zwyczajnie. Co napiszą gazety, co poczuje rodzina na wieść o tej tragedii, ile znajomych przyjdzie na pogrzeb. Myślicie o tysiącu takich rzeczy nie przyznając się do tego nikomu, a zanim skończycie się nad tym zastanawiać, już kończycie manewr na drodze. Spoglądacie tylko przez ramię na śpiące z tyłu dziecko czy kobietę swojego życia siedzącą obok. Następnym razem nie zaryzykujecie...

...do momentu, w którym o tym wszystkim zapomnicie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wyrzuć to z siebie...