Na taryfie pracuję pięć lat, a zdarzyło mi się to po raz
pierwszy...
Stoję na Pietrynie obok auta, w głośnikach fenomenalna
płytka Łony, "Cztery i pół". Wpadam na pomysł aby zajrzeć do tyłu i
ogarnąć dywaniki. Obok laska czai się jak w skeczu Kabaretu TEY - "jesteś,
nie ma Cię, skradasz się". Pytam w końcu czy chce jechać i tu nawiązuje
się arcy ciekawa konwersacja:
- tak, chciałabym ale mam bardzo mało pieniędzy - mówi
niepewnie.
- a dokąd chce Pani jechać i ile ma Pani pieniążków - pytam
z zainteresowaniem...
- mam 12zł i chciałabym pojechać na Smulsko...
Głowię się chwile, bo w miejsce do którego chce się udać,
licznik wybije najmarniej 30,00zł. W końcu mówię jej, że:
- gdyby to były dwie dychy, to bym się zlitował ale, za taką kasą to niech mi wybaczy ale odmówię...
- gdyby to były dwie dychy, to bym się zlitował ale, za taką kasą to niech mi wybaczy ale odmówię...
- dziewczyna nie ustępuje mówiąc - bardzo Pana proszę, nie
mam więcej...
...pytam, czy może w domu ma jakieś extra fundusze, bo musi
mi wierzyć, że mimo dobrych chęci nie jeżdżę na wodzie szczególnie, że wracam po
kursie z powrotem na Pietryne. Odpowiada łamiącym się głosem stwierdzając, że niestety nic więcej nie
ma, nawet w domu. W efekcie tych słów odmawiam grzecznie, zmierzając już za
kierownicę auta. Wtedy pada zdanie proste, ale dosadne w swej wymowie:
- a jeśli zaoferuje dodatkowe "małe co nieco"...
...zdanie uderza mnie w potylice, łamiąc zupełnie na moment
kręgosłup. Najwidoczniej ten moralny bo jestem w stanie zapytać rzeczowo,
trochę grając na jej uczuciach - co ma Pani na myśli...
- no dam to co mam i ci obciągnę...
:D...