15 grudnia 2015

czas ciągle płynie...







Moje życie jest jak to zamieszczone zdjęcie . To nieznany, niezbadany horyzont i zastanawianie się co mnie za nim czeka. To niepewna przyszłość i wiara w nią. To zachodzące za nieboskłon słońce, ale zawsze ogrzewające dusze promienie. Ciekawy, zmieniający się krajobraz, a za razem szary, monotonny widok. To nas dwóch - ja i On z miejscem obok, tylko dla niej. Czerń i biel, a jednak kolor. Mieszanka sprzecznych doznać i emocji. Bujanie się na sinusoidach pragnień, kreślonych przez huśtawkę lawirującą na krzywych powstającego wykresu. Wszystko obarczone ryzykiem wypadnięcia...

...ostatnio dużo się działo, nadal wszystko kręci się na przyspieszonych obrotach i pomimo problemów, większych i mniejszych głowę trzymam wysoko. Staram się stawiać im czoła. Nie chcę już od nich uciekać, czas im się przeciwstawić. Przecież to nie kłopoty nakreślają sens życia, tylko chwile szczęśliwe i radosne. A trudności, troski, zmartwienia, są jedynie jak ustawienie super szybkiej migawki cykającej, pomiędzy kolejnymi ujęciami euforii. Ktoś kiedyś powiedział, że problemy muszą się nam przytrafiać, bo bez tego, nie docenilibyśmy ich braku. Nie znając deszczu, nie wyczekiwalibyśmy jego końca. Nie wstawali rano, odsuwając firankę wypatrywali wychodzącego zza widnokręgu słońca...

...nie wiem co będzie. Nawet czasem nie wiem co jest aktualnie. Tak samo jak nie wiem co mam myśleć, robić, czego oczekiwać, jak się zachowywać. Sami komplikujemy sobie świat i życie, tak jakbyśmy chcieli, aby smutek nie był tylko przerywnikiem, a stałą jego częścią...

...uciekając od problemów nie chcę przecież wyzbywać się radości. Pora więc zabrać się do pracy - działać...


"tak naprawdę w życiu to nie powinno się chcieć uciec, uciekać od siebie,
bo potem bardzo trudno jest do siebie powrócić, a kiedy już się wróci,
można siebie nie rozpoznać, bo czas ciągle płynie".









 ...a teraz zajmę się czymś. Głowa przestanie rozmyślać o przyszłości, a serce tęsknić do miłości - "samotny podróżnik w tłumie pustyni"

11 grudnia 2015

napotykamy na wydmę...

Kiedy zasłuchiwałem się w we wszystkich utworach Dune, poznawałem kolejne albumy, ta muzyka była dla mnie wszystkim. Dodawała energii, pozwalała zapomnieć, uporać się z problemami, oswajała świat. I wtedy podobał mi się każdy track. Mogłem słuchać ich godzinami...

...kiedy wydali płytę stworzoną z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną, gdzie nie było głębokiego basu, werbli, efektów, nie umiałem tego zrozumieć. Płytę kupiłem, ale to nie było to...

...dziś kawałki w stylu rave czasami mnie drażnią i raczej do nich nie wracam. Za to doceniłem dźwięki dużo bardziej klasyczne - wszystko się zmienia...

...nic nie jest wieczne. Ludzie zmieniają czasy, czasy nas, my bliskich nam ludzi.  Kiedy idziemy obraną drogą i na niej napotykamy na wydmę, to po jej przejściu, nic nie jest już takie samo. Nie ma powrotu...

...było minęło, choć czasem warto wrócić do wspomnień...






09 grudnia 2015

nowe wspomnienia...

Czy powinniśmy kupować zakorzeniony w nas sentyment? Nie wiem, ale na pewno możemy próbować poczuć to co kiedyś...

...zawsze w moim domu grała muzyka. Odkąd pamiętam mieliśmy najlepsze telewizory, magnetowidy, a trochę później antenę satelitarną i setki kanałów. A jednak najważniejszy był dźwięk. Tata inwestował zawsze w dobry sprzęt. Wzmacniacz Unitra WS-432, Tuner AS-632 w zestawie z odtwarzaczem kaset Technics. Wszystkie klocki wybrzmiewały pięknie w Altusach 140. Rodzice słuchali szerokiego spektrum wykonawców: Niemen, Phil Collins, Sting, Perfect, Jean Michel Jarre. Pamiętam, że jak tylko Mamy nie było w domu, Tata pozwalał sobie na więcej. Byłem oczarowany tym dźwiękiem. Kiedy w wielu PRL'owskich domach były jakieś proste radia Śnieżka, u nas królował prawdziwy sprzęt klasy Hi-fi. Bas był mięsisty, wokale wyraźne, a góra tak rockowo podbita. Wiadomo, 140'stki dawały czadu...

...swój własny radiomagnetofon dostałem chyba jakoś na komunię. Czarny jamnik Philips'a na dwie kasety. Posiadał radio, autorewers, System Dolby Stereo i miał wspaniałą możliwość nagrywania dźwięku. Na nim powstawały piękne audycje radiowe, które uwielbialiśmy zapisywać z moim najlepszym kolegą wczesnego dzieciństwa - Piotrkiem Filipczakiem. Wspomniany boombox na samym początku odtwarzał wszystko co wpadło mi w ręce. Gipsy Kings, Abba, Peter Andre, Mr. President, Fun Factory, Nagły Atak Spawacza oraz chyba najdłużej fascynujący mnie niemiecki zespół Dune, grający Rave. Wtedy okazało się, że potężna, zbasowana muzyka z ostrymi górnymi partiami gra najfajniej na Altusach. Jak tylko nie było nikogo w domu, wyciągałem kasetę z Philipsa i wkładałem do deck'a Technicsa. Działy się cuda...

...czasy zmieniały się dynamicznie jak nigdy wcześniej. Poczciwy sprzęt Unitry zrobił się przestarzały. Zajmował dużo miejsca, nie miał kompaktu. Wielkie nieporęczne Altusy stały się meblem. Rozwój telewizji i wszelakich programów muzycznych sprawił, że puszczanie muzyki z systemu przestało być tak częste jak kiedyś. Wtedy też rodzice zaproponowali, że mogą mi go dać. Pamiętam, że dołożyłem im swoje pieniądze do zakupu takiej prostej wieżę Sharp'a. Na dzisiejsze czasy, raczej totalna tandeta. Ale wtedy - powiew zachodu. Pełna japońska miniaturyzacja, compact disc z talerzem na 5 płyt, odtwarzacz kaset, pilot. Wiecie - szaleństwo...

...natomiast ja stałem się posiadaczem zestawu, który od tamtego momentu napędzał muzykę w moim pokoju. Nie zliczę ile razy słyszałem "ścisz to", "jak Ty możesz wytrzymać w tym hałasie", albo "wyłącz tę tłocznię" - jak moja Mama zwykła określać repertuar Dune. Zamykałem drzwi i wtedy świat mógł nie istnieć. Byłem tylko ja, dźwięk i marzenia.

...i pomimo iż miałem naprawdę poważny sprzęt jak na chłopaka z końca podstawówki, to zdarzało się, że zazdrościłem znajomym, którzy mieli wieżę AIWA z pulsującymi w takt muzyki diodami. Byłem szczeniakiem, nie wiedziałem co dobre. Mój sprzęt miał toporny, archaiczny design, głośniki w kolumnach dawno pozbyły się zawieszenia membran, a CD z muzyką mogłem puszczać tylko z napędu komputera. Wtedy czułem się z tym kiepsko, teraz nie żałuję niczego...

...dziś ściągnąłem na nowe mieszkanie cały ten sprzęt i wreszcie mogę grać. A sentyment do marki UNITRA pozostał. Pozostał i stale się rozwija...

...Paulinka chyba dobrze wiedząc jakim uczuciem darzę ten polski zestaw, postanowiła zrobić mi niesamowitą niespodziankę. Dostałem bowiem na Mikołajki, słuchawki reaktywowanej marki UNITRA. Świat się zmienia i wiadomo, że gdyby nie wskrzeszenie produktów na bazie azjatyckich podzespołów, pewnie nie moglibyśmy cieszyć się ponownie tym logiem. I ja wiem, że to taki skok na kasę, wykorzystywanie ciągot do minionych już czasów, ale z drugiej strony, fajnie jest się wyróżniać z tłumu. Wole chińskie słuchawki Unitra niż chińskie słuchawki Samsunga. Mimo wszystko coś z tej kasy trafia w polskie ręce. Daje też nadzieję, że może kiedyś jakiś produkt powstanie znowu u nas od podstaw...

...a co do samych słuchawek, to dostałem model dokanałowy SD-20 wykonany z jednego kawałka drewna. Nie jestem audiofilem, prędzej dostrzegam design, który jak dla mnie jest po prostu śliczny. I nie wiem czy to zasługa tej drewnianej konstrukcji czy wspomnianego sentymentu, a może wreszcie braku "ucha", ale według mnie te słuchawki grają na naprawdę fajnym poziomie. A na pewno na poziomie przewyższającym podobnie kosztujące produkty innych marek. Bas schodzi nisko, a góra, nie jest natarczywa i ogłuszająca. Wysokie tony, jak ostre by nie były, nie sprawiają, iż chcemy ściągnąć je z uszu, a przy tym pięknie wyciszają otoczenie. Wokale są wyraźne i krystaliczne. Wykonanie słuchawek SD-20 stoi na naprawdę fajnym poziomie. Mamy do dyspozycji mikrofon do odbierania rozmów, oraz wtyk "mini jack" wygięty pod kątem 35-45st. więć przewód nie powinien złamać się szybko, tak jak bywało to w przypadku słuchawek marki Samsung. W opakowaniu znajdziecie instrukcję obsługi, dodatkowe gumki dostosowane do różnych rozmiarów małżowin usznych...

...uważam, że warto zainteresować się produktami Unitry, bo jeśli nawet nie grają jak kiedyś, nie wyglądają oszałamiająco jak konkurencja, to wzbudzają wspomnienia, a one dodają każdemu dźwiękowi dodatkowej, głębi, kolorytu i przestrzeni. A przy tym prezentują się pięknie i sprawiają, że właściciel może poczuć się w nich choć w delikatny sposób inny od reszty szarej masy płynącej szerokim nurtem ulic...







...Paulinko, szczerze Ci dziękuję. Niczego się nie spodziewałem, a tym bardziej, tego, iż "stare wspomnienia" zbudują kolejne, "nowe wspomnienia"...

...i powiem uczciwie, że to dopiero początek przygody jaką ponownie przeżywam z marką UNITRA. Przygotujcie się na więcej...


03 grudnia 2015

instrukcja obsługi...

Uważam się za wartościowego człowieka, a jednak dla wielu z Was jestem tylko mięczakiem, wkurwiającym typem, frustratem, marudą, który wylewa swoje gorzkie żale na łamach tego bloga...

...i może faktycznie lubię sobie czasem ponarzekać, pomarudzić, ale kto nie ma gorszych momentów. I coś w tym jest, że wysyłając mejla z pytaniami, chcę wiedzieć wszystko, w najdrobniejszymi szczególe, a i tak odeślę ich jeszcze co najmniej kilka, aby mieć pewność. "Obrażam" się łatwo i z taką samą łatwością można mnie skrzywdzić. Słowem, gestem, czynem. A mimo wszystko nie umiem chować urazy zbyt długo i jako pierwszy wyciągam rękę do tych, którzy nieświadomie ukłuli moją dumę. I duma sama w sobie to cecha pozytywna. Pozwala nam wybierać między dobrem, a złem. Chroni przed zrobieniem z siebie ofiary, zabezpiecza w sytuacjach, gdy ktoś wykazując nad nami przewagę, próbuję przejąć kontrolę, władzę chcąc zwyczajnie nas upodlić...

...przez wiele lat nie znałem własnej wartości. Zwyczajny, gruby koleś z pryszczami, trochę zaniedbany, ubrany niemodnie. Niepotrafiący się odezwać milczek, który najbezpieczniejszy świat widział za drzwiami swego pokoju...

...myślę, że zmieniło się wszystko. Dobrze.. Prócz jednego. Ale wynika to bezpośrednio z tego pierdolonego dążenia do doskonałości. Cholernego perfekcjonizmu. Rzeczy: tylko nowe. Jeśli starocie, to w nienagannym stanie. Auta z niskim przebiegiem, zadbane i aż dziw bierze, że Burger właśnie tak wygląda. Narzędzia najlepszych marek, posegregowane tematycznie, poukładane równiutko. Jeśli lakieruję to idealnie, jak spawam, to niczym artysta. Często skończone elementy nie potrafiące zadowolić moich wygórowanych żądań doskonałości robię od zera, poprawiam wiele razy, wyrzucam do kosza...

...i to jest mój problem. Wcale nie kasa zmarnowana na kupowanie czasem tej samej rzeczy, ale w lepszym stanie, denerwowanie się, że ktoś nie dopilnował pancernego spakowania przedmiotu, który w efekcie przychodzi do mnie uszkodzony. To głupie założenie sobie, że będzie idealnie. I to późniejsze cholerne rozczarowanie, kiedy wszystko zaczyna się pieprzyć, iść nie tak jak chciałem. I wtedy jest wkurw, rozczarowanie, frustracja, załamka, nerwy. Jest mi smutno i przykro...

...i nie przeszkadzało by mi to wcale, ale kiedy tracą na tym najbliżsi to wypadałoby by zmienić tę cechę w sobie. Kiedy myślicie, że mam focha, muchy w nosie, obraziłem się, ja właśnie przeżywam rozczarowanie...

...zaplanowałem to sobie ze szczegółami, rozpisałem zadania do wykonania, włożyłem w to mnóstwo pracy, poświęciłem swój czas, z czegoś zapewne zrezygnowałem. Grymas na twarzy, to spojrzenie, cmoknięcie zdradzi, że się zawiodłem. Wtedy to silniejsze ode mnie.

...i błagam - olejcie to, dajcie mi chwilę na dojście do siebie, a na pewno nie odwzajemniajcie tym samym. To tylko nakręci spirale bezsensownych wzajemnych oskarżeń...

...ot, taka instrukcja obsługi...

...Ci, którzy znają mnie lepiej, wiedzą, że mimo wszystko dobry i porządny ze mnie człowiek. Jeśli tylko potrafię, pomagam. Można na mnie liczyć. Jeśli o czymś zapominam, to z roztargnienia czy nawału obowiązków, a nie złej woli. Jak biję to bez opamiętania. Kiedy kocham to do utraty tchu. Jeśli piję to do zwarcia bezpiecznika. Umiem dostrzegać piękno tego świata, pozytywne zmiany. Często się śmieję i cieszę się życiem. Może na własny sposób, ale jestem szczęśliwy...

...proszę, więc - weźcie na to wszystko poprawkę. Ja nie mam fochów...

29 listopada 2015

zostań...

Zawsze to mówiłem i będę powtarzał...




życiowy "true color"...

O tak! Noc ma swą moc...

...pracę na taksówce zaczynałem właśnie w nocy. Mniejsze korki, relatywnie więcej czasu na dojazdy czy korekty popełnionych błędów. Mniej kłopotów z zaparkowaniem auta. Wtedy nauczyłem się najwięcej "miasta". Miasta i życia. To była dobra lekcja. Z zahukanego, niedowartościowanego dzieciaka, który słowo "nie" potrafił jedynie napisać, stałem się mężczyzną. Widziałem bijatyki, rozboje, kradzieże. Byłem świadkiem bicia kobiet, atakowania bezdomnych. Wtedy właśnie pierwszy raz sam się tłukłem, ponieważ zawsze starałem się w jakiś sposób pomóc czy interweniować. Brałem na huki gości, którzy nie szanowali swoich kobiet, wyciągałem za fraki facetów, którzy uderzyli przy mnie dziecko. W mojej taksówce dziewczyny zrywały z facetami, kolesie oznajmiali, że właśnie "zdradzili", dilerzy jeździli handlować towarem, lekarze rozkruszali zbyt wielkie grudy Amfy. Zabierałem pijane dzieciaki, naćpane małolaty, woziłem złodziei, kurwy i ich opiekunów. Zbierałem bety facetów wyprowadzanych ekspresowo - przez okno, pakowałem majdan kobiet uciekających przed wciąż kochającym, a tylko czasem bijącym mężem. Przeżywałem awantury, płacz, przemoc. Gdybym nie miał trochę szczęścia, dziś figurowałbym w kartotece z wyrokiem za pobicie, współudział w rozprowadzaniu substancji zakazanych czy zastraszanie. Pełna paleta barw. Taki życiowy "true color" zbudowany z ponad szesnastu milionów kolorów, gdzie każdemu pikselowi sytuacji poświęcone są co najmniej trzy emocje, a ich składową opisuje kolejna trojka afektów: 'R'aptowność, 'G'niew i 'B'ezsilność...

...kiedy napatrzysz się na ten cały syf, teoretycznie powinieneś nim przesiąknąć. Czując pod palcem brud, winieneś sam zacząć się od niego kleić. Mówić jak oni, zachowywać się jak oni i tak samo żyć. A jednak zawsze wtedy czułem się lepszy. Zdawałem sobie sprawę, że może nie mam zbyt wiele, ale noszę w sobie pewne wartości. Wysławiam się lepiej, szanuję starszych, słabszych. Staram się pomagać bezbronnym, cenić kobiety, uczyć się cierpliwości poznając świat i chłonąć wiedzę...

...taka właśnie była wczorajsza noc. Kolażem sytuacji, opowieści i emocji:

...scysja z bandą oszołomów, którzy chcieli niemal na moich oczach pobić mi Tatę, tylko za to, że zwrócił im uwagę, iż na postoju się nie parkuje. I o ile skończyło się na przepychankach i grożeniu, to w ich mniemaniu stosunek sił dwa do trzech był mocno honorowy...

...długi kurs z handlarzami narkotyków, podczas, którego żona jednego z nich, a siostra drugiego, opowiadała mi o tym, jak ciężko żyć w ten sposób, kiedy nie wie się czy następnej nocy nie wpadnie do domu oddział "czarnych", a ona pozostanie na jakiś czas samotnie wychowującą matką. Kiedy rozmowę o znajomych zaczyna się od pytania - "już wyszedł czy jeszcze nie?"...

...kurs z facetem, który opowiedział mi jak miesiąc po ślubie zdradziła go żona, Dziewczyna, którą znał wcześniej ponad 15 lat...

...zlecenie, podczas, którego Pani psycholog przeprowadziła ze mną ciekawą rozmowę o życiu, opowiadając przy tym jakby dla pewnego złamania historię śmierci męża. Zawsze wysportowanego, aktywnego faceta, dawnego piłkarza ŁKS'u, który potykając się o nierówno ułożony krawężnik uderzył głową w beton i 7 miesięcy trwał tak podłączony pod urządzenia podtrzymujące życie...

...tak to właśnie jest. Po prostu - ces't la vie...

...tym przydługim wstępem chciałbym tylko uzmysłowić Wam jedno. W 10 minut czytania podać na tacy to, czego zrozumienie, poznanie, a także dojście do wniosków zajęło mi ponad 15 godzin wczorajszej, nocnej pracy. A napisanie, których pochłonęło cały poranek spędzony przy kawie...

...i  jeśli dzieła i postać Horacego znacie tylko z lekcji języka polskiego jako jeden cytat, to jednak zastanówcie się  choć nad nim ciut głębiej "Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie..."

...nie chowajmy urazy zbyt długo, nie każmy ludzi za ich winy, wybaczajmy, kochajmy, oddychajmy pełną piersią. Każdego dnia możecie dostać w pysk czy się potknąć. Bezpieczny świat jaki znacie może przestać istnieć...

...szkoda, życia na kłótnie, spory, ciche dni, obrażanie się, żywienie urazy. Dajmy sobie szansę. Życie jest zbyt krótkie, na marnowanie go w ten sposób. Jeśli coś spieprzyliście, naprawcie to. Nie ma nic gorszego niż odejść w rozgoryczeniu i żalu. Ale nawet kiedy porozmawiacie, dojdziecie do porozumienia, pogodzicie się - spróbujcie ponownie. Postarajcie się, a nawet jeśli się nie uda, to sumienie będziecie mieli czyste...

...nie znamy godziny, w której ktoś pociągający znad sceny za nasze sznurki, podetnie je i padniemy już na zawsze nieruchomi i niemi...



...wreszcie czuję, kocham, oddycham!..
...
więc słuchaj, tego co podpowiada serce i dusza...
...najważniejsze to kochać i być kochanym,  najgorzej nie czuć nic!..



 

28 listopada 2015

to było przeżycie...

Dziewczyna stała na początku postoju. Mijała już dłuższa chwila. Chwytała za klamkę. Nie, jednak nie, odpuszczała. Odwracała się tyłem do taryfy, zupełnie jakby zastanawiała się - jechać, nie jechać. Rozmawiała przez telefon mocno przy tym gestykulując. Wsiadła.

- tak Misiu, ależ oczywiście. No pewnie, że Cię kocham, tak zaraz będę w domu.

Wraz z nią do auta wpakował się lekko podchmielony, raczej szpetny z fizjonomii facet. Cicho wypowiedział adres. Kobieta nadal nawijała.

- Misiek, już jadę, doczekać się nie mogę, kocham Cię - powtarzała to setny już raz. No weź przestań coś sobie wkręcać. U rodziców byłam. Tacie trzeba było pomóc wreszcie uporządkować tę komórkę. Nooo... No, właśnie dlatego nie miałam zasięgu. Nie, nic nie szkodzi, nie gniewam się, też Cię kocham.

Gość siedzący obok zaczynał się niecierpliwić - weź już skończ to pierdolenie.

Dziewczyna szturchnęła go wyraźnie łokciem. Dłonią zasłoniła mikrofon telefonu, mówiąc z wyczuwalnym poirytowaniem - Misiek, uspokój się, poczekaj.

Kontynuowała jałową rozmowę:

-już dojeżdżam do Czerwonego Rynku i zaraz się widzimy. No to pa. Dobrze! Pa...

W końcu przestała rozmawiać. Facet odetchnął z wyraźną ulgą.

- ja pitolę, ile można tak pytlować. Zaraz muszę wysiadać, a już się stęskniłem.

Dziewczyna przysunęła się do niego, przytuliła, by po chwili zacząć go całować w policzki, wargi szyję Wcale sobie nie przeszkadzali nieskrępowani kierowcą, który wreszcie odważył się spojrzeć we wsteczne lusterko...

...i nagle BEM!!! Przeszywa mnie dreszcz. Totalny rozpierdol psychiki. Patrzę na to z niedowierzaniem. Brzydzę się tym co widzę. Czuję się brudny...

...i wiecie widziałem już naprawdę wiele, obserwowałem podobne sytuacje wielokrotnie. Woziłem facetów do burdeli, asystowałem przy wyciąganiu grubej gotówki z bankomatów tak aby na koncie nie pozostał ślad wydatków z agencji towarzyskich. Zawsze mówiłem sobie: jaką świnią trzeba być, aby tak oszukiwać. Dlaczego ludzie nie mają odwagi powiedzieć swojemu partnerowi, że coś się wypaliło, że nie chcą tego ciągnąć. Jeśli kogoś kochałeś, to dlaczego nie masz na tyle szacunku do tej osoby, by zwyczajnie powiedzieć prawdę. Jesteśmy ludźmi. Popełniamy błędy, przyznajmy się więc i weźmy za nie odpowiedzialność. Czy sami chcielibyśmy być oszukiwani. Dlaczego więc krzywdzimy w ten sposób naszych bliskich. Zbyt wiele razy patrzyłem na ludzkie nieszczęście. Wolałbym szczerze powiedzieć, wiesz, poznałem kogoś, to nie ma sensu. Niech każdy pójdzie w swoją stronę. Zraniliśmy się, ale oszczędziliśmy życia w ułudzie. Powstała otwarta rana, ale nie posypaliśmy jej solą aby paprała się przewlekle i przypadkiem zbyt szybko nie zabliźniła...

...co Wami powoduje, iż patrząc w lustro nie widzicie układającego się na Waszym czole z najgłębszych zmarszczek, napisu  - łgarz...

...dane mi było obserwować wiele takich sytuacji. Naprawdę! Uwierzcie mi. Jednak chyba dopiero dziś dostrzegłem całą tą złą, wszechogarniającą moc zdrady. Nie umiałbym tak...

...pół życia starałem się kogoś poznać. Czasem to były tylko marzenia, a czasem, niezdarne próby zainteresowania sobą jakiejś sympatycznej dziewczyny. Brakowało mi kogoś bliskiego. Popadałem we frustrację. Włożyłem wiele pracy w to jak wyglądam. Postanowiłem, że jeśli kiedykolwiek kogoś poznam, nigdy nie zdradzę swoich ideałów, dam z siebie wszystko. Osoby, które mają jasno postawiony cel, zasady dzięki którym do niego dążą, a potem go osiągają, nie zrezygnują z byle powodu, byle okazji do chwilowej uciechy. Za bardzo się starałem, zbyt wiele czasu straciłem na poszukiwaniach, aby ryzykować zostanie samemu...

...jeśli nie masz odwagi przyznać się, przed samym sobą, że krzywdzisz, przejrzyj się w jej oczach i dostrzeż prawdę, która winna się w nich od zawsze odbijać...

...jest 4:54 nad ranem. Od doby jestem na nogach, a mimo wszystko nie wiem czy zasnę. Tak mocne to było przeżycie...

19 listopada 2015

ważny list...

Siadam na fotelu. To duży, potężny mebel. Stoi na masywnych nogach z litego drewna, obity jest zgniłozielonym, grubo tkanym materiałem. Oparcie jest wysokie, sięga mi ponad głowę. Ma śmieszne zagłówki na bokach, więc kiedy rozsiadam się w nim wygodnie by obejrzeć film, przesłuchać płytę, opieram na nich głowę. Mógłbym usnąć, tak komfortowy jest. Ten kształt, forma, wykonanie, prostota. I ta dbałość o detale. Dziś już takich mebli się nie robi. Kiedyś wszystko było podporządkowane funkcjonalności, a forma była tylko dodatkiem. Dawniej rzeczy się tworzyło, dzisiaj się je produkuje...

...w tym fotelu siadał kiedyś mój dziadek Jurek. Tata mojego Taty. Był facetem potężnym o gołębim sercu. Tylko w nim czuł się dobrze, tylko na nim ucinał sobie drzemki. Nie poznałem go nigdy, a na pewno nie byłem świadom tego spotkania. Miałem trzy miesiące gdy zmarł. Jedyne zdjęcie, na którym jesteśmy razem zrobione zostało właśnie na tym fotelu. Dziadek trzyma mnie na rękach. Jest już wtedy bardzo schorowanym mężczyzną, a jednak emanuje od niego szczęście...

...chciałbym móc swojemu ojcu powiedzieć, dać słowo, że doczeka podobnego momentu w swoim życiu. Nie potrafię, nie chcę składać pustych obietnic...

...oboje tych facetów łączy dla mnie pewien przedmiot. Mój dziadek był wojskowym. Co prawda pracował w łączności, ale jednak kiedyś w czasach dobrze trzymającego się socjalizmu była to dziedzina podporządkowana armii. Po wojnie został oddelegowany do Łodzi. Tu pracował, poznał moją babcię. Często do spraw służbowych, ale też i prywatnych pisał na maszynie. Podobno był w tym świetny. Mój Tata odziedziczył ją po nim. Sam nie pisał tyle co jego Tata, ale wszelkie urzędowe pisma, umowy kupna-sprzedaży czy poważniejsze dokumenty były sporządzane na Czechosłowackim cudzie techniki marki Consul 231.2.

...pod koniec lat '90, po kupnie pierwszego Peceta i drukarki Lexmark, maszyna do pisania popadła w zapomnienie. Kiedyś tak fascynujące mnie urządzenie zostało schowane w oryginalną walizeczkę i wstawione za kredens. Zapomniane przez wszystkich czekało cierpliwie. Parę lat później pożyczyliśmy ją Cioci, która szukając pracy chciała pisać na niej swoje CV. Lata mijały, stary dobry Consul wypadł z pamięci wszystkich domowników, prócz jednej osoby. Człowieka od lat interesującego się starociami, dawną techniką, fascynata mechanizmów precyzyjnych, maszyn wielkich i tych małych - mnie...

...kiedy zacząłem walkę o odzyskanie mojej ukochanej maszyny nie wiedziałem czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę, w jakim stanie odbiorę. A przede wszystkim czy będzie nadal tak sprawnie wystukiwać litery na papierze...

...w końcu znalazła się, zostawiona gdzieś na pastwę kurzu, brudu i niepamięci. Ciotka nawet nie bardzo przejęła się faktem, że chyba zapomniało się jej troszkę ją oddać. Kiedy zobaczyłem ją po tylu latach, przede wszystkim wydała mi się mniejsza, niż ją zapamiętałem. Walizka była brudna, miejscami poplamiona, zalana wodą. Opakowanie, z pewnym przerażeniem odtworzyłem dopiero w domu. W środku etui było spleśniałe. Zastanawiałem się w jakim stanie będzie więc precyzyjny mechanizm mojej ukochanej maszyny do pisania...

...okazało się, że mimo kilku miejsc, zaatakowanych przez rdzawy nalot, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na początku mój nowy nabytek miał służyć jako wystrój mieszkania, które powoli zamierzam sobie urządzać, nadając mu indywidualny styl. Jednak stało się tak, iż postanowiłem wykorzystać ją w bardzo ważnym dla mnie momencie życia...

...aby jej użyć potrzebny był poważny przegląd i serwis. Zacząłem od wypolerowania pastą lekkościerną, aluminiowej obudowy, malowanej proszkowo, a może emaliowanej - tego nie wiem. Następnie przy pomocy różnego rodzaju pędzelków, szczoteczek i miotełek dokładnie ją odkurzyłem. Aby litery były dokładnie odbijane na papierze, przez specjalnie nasączoną tuszem taśmę, wyczyściłem każdą pojedynczą czcionkę. Najpierw próbowałem chemicznie, ale w końcu najlepszy okazał się być Dremel z delikatną mosiężną szczoteczką. Na końcu wypolerowałem wszystkie niklowane elementy oraz wymyłem przyciski na klawiaturze. Chciałem pewne jej części przesmarować, ale doszedłem do wniosku, że mokre od oleju mechanizmy po jakimś czasie pokryją się kurzem. A tak, za jakiś czas, będzie można ją więc tylko porządnie przedmuchać...
















...teraz już zawsze będzie stała w ciepłym suchym środowisku. Nic jej nie grozi. Jest piękna, bezpieczna i tylko moja. Jest również całkowicie sprawna, bo właśnie na niej napisałem bardzo ważny list. Wiadomość dla najistotniejszej dla mnie osoby...




14 listopada 2015

wszyscy wyciągamy igły...

Chyba jeszcze nigdy nie przestraszyłem się tak mocno. Kiedy serce wali Ci jak trzystu tonowa prasa, a każde uderzenie to niemal huk towarzyszący kolejnej wytłoczonej blasze karoserii, to naprawdę zaczynasz zastanawiać się czy to koniec. Czy tak właśnie wygląda śmierć w samotności. Nie masz kogo prosić o pomoc, a jedyne co pozostaje to opowiedzenie, przez telefon dyspozytorowi pogotowia, że masz odrętwiałe, zimne jak stal dłonie, przyspieszone tętno i właśnie usiadłeś, bo utrzymanie pionowej pozycji to w tej chwili wysiłek tak wielki, jak pokonanie triatlonu...

...miałem w życiu kilka drobnych zdarzeń, które kończyły się obtłuczeniami, obiciami, złamanym nosem, szwami, krwotokami. Przeżyłem dwa bardzo poważne wypadki samochodowe. Nigdy nie wywarło to na mnie większego wrażenia. Zawsze był ktoś obok, mogłem liczyć na wsparcie. Stosunkowo szybko dochodziłem do siebie. Teraz nie było nikogo. Przestraszyłem się, że tak może być już do końca mojego życia...

...nie chcę tak...

...w życiu popełniłem wiele błędów. Echo niektórych nadal dudni w uszach. Raty kredytów zaufania zaciągniętych u bliskich spłacam do dziś. A jednak nigdy świadomie nikogo nie chciałem skrzywdzić. Starałem się być dobrym człowiekiem. Byłem i jestem głupi, bo to nie wystarczyło. Zawiodłem...

...teraz pozostaje mi tylko czekać i liczyć na to, że najbliższa mi w życiu osoba nie pójdzie na łatwiznę. Tak jak zaryzykowała poznając mnie, tak teraz będzie chciała znowu zaryzykować. Bowiem czy nie jest tak, że jeśli ludziom naprawdę na sobie zależy, to wybaczają wzajemne potknięcia. To zwykły truizm, ale dobrze wiecie, iż bywa różnie. Lepiej, gorzej, ale jest się razem na dobre i złe. I oczywiście nie mam tu na myśli grzechów ciężkich, lecz każdy z nas czasem potyka się o rozwiązane sznurowadła...

...i chyba tak jak w ich przypadku, niczym kwestia z filmu "Pętla", winno wtedy paść zdanie wypowiedziane zwyczajnie, niemal od niechcenia, z nutą drwiny, a jednak niosące pewnego rodzaju "ponad sens" - "Ludźmi jesteśmy. To szlachetnie z naszej strony!"


"...ostatnio życie pokazuje mi jak jest ulotne, więc uczę się doceniać każdy problem, 
bo nieistotne dopóki serce pompuje krew w aortę, później w moje żyły wrzątek...

...wiosenny deszcz daje nam radość jak nigdy, i kapie na policzki jak wyciągamy igły,
mimo że przeraża nas wizja pustych dziur, że bez tych wszystkich igieł rozpadniemy się na pół,
ale wyciągamy igły...


...jedni boją się uczuć, jeszcze inni zobowiązań, więc obiecują sobie, że nie będą czuć już nigdy,
tej pieprzonej bezsilności, rozczarowań, bo z każdym z nich dziurawią nas igły,
aż w końcu jesteśmy jak jeże, ciężko nas dotknąć, zbliżyć się, oswoić, przebić przez samotność...

  ...to uczucie znasz, jesteś taka jak ja, nigdy nie mrużysz oczu chociaż wieje w nie wiatr
 i nie zamierzasz się poddać, akceptujesz swój strach gdy przychodzi nad ranem jak igły
nie dają spać, więc wyciągamy igły, wszyscy wyciągamy igły, teraz wyciągamy igły
odsłaniając nagie ciało, a na nim blizny..."





...żałuję, że tak się stało, bo pomimo starań okazałem się taki sam jak wszyscy. A intencje miałem czyste. Nigdy nie zdradziłem, dbałem, opiekowałem się. Po prostu nie pomyślałem...

...jeśli jest dla nas szansa, to powyciągajmy igły, bo liczę, że jeszcze kiedyś się odezwiesz...


...przepraszam...

11 listopada 2015

nie wierzyłem w to...

Jeden z moich ulubionych, a mocno niedocenianych raperów, Rover nawijał kiedyś...

...padam na ziemie i przestaję oddychać,
mam zapaść, lekarz mnie pyta co ćpałem,
 skurwiel nie wierzy, że serce można zatrzymać żalem...


...szczerze - nie wierzyłem w to, a jednak jestem tu gdzie jestem z podobnych powodów...

...mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Szpital przytłacza mnie mocno, dociska kolanem do zimnej posadzki, mówiąc - patrz na udrękę innych. Zawsze te miejsca napawały mnie strachem. Może dlatego, iż w dzieciństwie spędziłem w nich wiele tygodni, a może dlatego, że przez pół roku jeżdżąc na naświetlania z moim dziadkiem napatrzyłem się na całe to zło, cierpienie i pustkę...

...a mimo wszystko chyba właśnie teraz jest najlepszy moment aby powiedzieć sobie, żyję! Mam dla kogo, nie jest wcale tak źle - wystarczy się ogarnąć. Żyć! Mam bliskich i kilkoro prawdziwych przyjaciół...

...jak tylko wyjdę, postaram się poskładać na nowo...

31 października 2015

niedrogi pokrowiec z Lidla...

Lidl. Lubię ten sklep, a szczególnie wszelkiego rodzaju artykuły przemysłowe, które "rzucają" od czasu do czasu w trakcie tak zwanych "tygodni". Wielokrotnie kupowałem tam zarówno elektronarzędzia jak i różnego rodzaju chemię. O tym jednak powiem innym razem. Dawno nosiłem się z zakupem nowego pokrowca na Burka. Poprzedni, praktycznie nowy, znalazłem podczas potężnej wichury. Zapewne zrzucony z auta zwyczajnie wpadł mi w ręce. Służył dobre pięć lat. Jednak był zbyt wielki, a zlasowana, wszyta guma przestała ze starości jakkolwiek spełniać swoje funkcje. Szperałem po necie, czytałem opinie, sprawdzałem ceny. Porządne plandeki kosztowały nawet 120-150 zł. Nie wiedziałem również jaki rozmiar wybrać...

...wczoraj wchodząc do marketu po zakupy produktów do przygotowania Sushi, które chodziło ostatnio za mną i Paulinką, zobaczyłem pokrowiec na auto. Cena: 59,00 zł Nie zastanawiałem się. Jedyną niewiadomą pozostawał rozmiar. Wersja "L" pasowała do aut pokroju Renault Laguna, Skoda Oktavia. Dlatego wybrałem rozmiar Medium. I powiem szczerze - to był strzał w dziesiątkę...

...dziś rano jak tylko przeminęły poranne mgły umyłem dokładnie Białasa...





...zanim powiem więcej, zapoznajcie się z etykietą...






...czyste, suche autko przykryłem pokrowcem i zobaczcie sami, że pasuje on idealnie...

...polecam każdemu ten niepozorny i niedrogi pokrowiec z Lidla. Bardzo solidne wykonanie. Fajny, delikatny w dotyku materiał, wszyte gumy ściągające oraz sprytnie rozwiązana możliwość spięcia paskiem auta pod spodem, co uchroni nas przed podwiewaniem i zrzuceniem szmaty. A do tego jest to jak na Burgera szyty rozmiar...

...może nie mam wielkich wymagań co do nakrywania auta, ponieważ mój Wartburg i tak stoi pod wiatą. I mimo iż najbardziej zależy mi na tym aby auto nie kurzyło się, to podejrzewam, że rzeczony tu "car cover" spisze się w dużo cięższych warunkach...

...piszę to dlatego, abyście sami mogli poszukać tej plandeki we własnych sklepach już jutro, lub szukali jej w przyszłości mając pewność co do wymiarów i faktu, że za taką kasę warto go wziąć...







26 października 2015

to niemożliwe...

- puk puk...
- kto tam?
- Macierewicz
- nie, to niemożliwe. Nie! Nie wierzę...
- no właśnie, ja w tej sprawie...

06 października 2015

wyczekiwany dzień...

Odliczał czas. Mijał trzeci dzień, a przed nim było jeszcze sześć takich dni. Cichych, smutniejszych niż zwykle, pozbawionych całych pokładów radości. Głównie śmiechu, który jego dziewczyna dostarczała mimowolnie, niemal od niechcenia. Taka właśnie była. Każdy kto spojrzał na jej buzię, wpatrując się w bursztynowe oczy powtarzał to samo - cóż za radość z niej przebija. To spojrzenie, policzki, usta, które niemal samoistnie układają się w "grymas" uśmiechu...

...panna S. była dziewczyną inną niż wszystkie. Właściwie kobietą, biorąc pod uwagę doświadczenie jakiego nabrała przez prawie trzy dekady swojego życia. Niewiastą szalenie energiczną i wiecznie uśmiechnięta. Chyba właśnie w tym uśmiechu zadurzył się nasz bohater od pierwszego wejrzenia. Potem poszło to samo. Inteligencja poparta poczuciem humoru, bujne loki, życiowa mądrość, zgrabna figura, cięte riposty, drobne malinowe usta, podobne z nim poglądy, filigranowe dłonie, rozbrajająca szczerość, śliczne nogi i ta niesamowita radość...

...patrzył na telefon. Zwykł tak robić na początku znajomości. Wtedy zrywał się na równe nogi za każdym razem gdy komunikator obwieszczał kolejną wiadomość. Jednak teraz aparat milczał. Sprawdzał go czasem od tak dla pewności, czy aby na pewno nie napisała. Może jakiś hałas zgrał się idealnie z dźwiękiem informującym o nadejściu odpowiedzi, a on tego nie dosłyszał. Aż dziw bierze, że przycisk komórki nie zepsuł się jeszcze, a ekran nie wytarł od ciągłego odblokowywania. Telefon ani myślał się odezwać. Gdyby chcieć zliczyć myśli jakie przechodziły wtedy przez głowę mężczyzny to do policzenia ich nie wystarczył by nawet chiński Tianhe-2 dysonujący mocą obliczeniową ponad 50 petaflopsów...

...martwił się. Zastanawiał czy dotarła bezpiecznie, z jakimi ludźmi dzieliła będzie rejs czy da sobie radę, jak znosiła będzie chorobę morską...

...tęsknił. Wcześniej bywało już, że nie widzieli się ze sobą tydzień, ale zawsze mogli do siebie zadzwonić, napisać, podzielić zdjęciami. Teraz odległość była znaczna, a brak zasięgu bardzo prawdopodobny...

...chłopak starał się znosić to dzielnie, na tyle dzielnie na ile pozwalał mu jego opiekuńczy charakter. Zawsze chciał być choć częścią jej życia, podporą, służyć radą czy pomocną dłonią. Nie chodziło wcale o jakieś próby ograniczania jej, kontrolowania czy uzależnienia od siebie. Zwyczajnie nie zniósł by nawet myśli, że coś mogłoby jej się stać...

...już na samym początku znajomości wiedział, że to właśnie "ona". Postawił wszystko na jedną kartę. Chciał być z nią i był gotów poświęcić bardzo wiele aby ziścić marzenia. Przez prawie dwa lata znajomości nigdy nie odpuścił, nie przestał wykazywać inicjatywy. Nigdy nie dał jej odczuć, że zależy mu mniej niż kiedyś. Nie chciał być jak wszyscy inni faceci, którzy po jakimś czasie zaczynają się wycofywać. Zapominają o takich drobiazgach jak kwiaty, spontaniczne wyjścia czy zaplanowane w najmniejszym detalu, randki. Nie chciał powielać schematu leniwego, zmurszałego gościa siedzącego z piwem na kanapie, wpatrującego się beznamiętnie w ekran telewizora. Starał się rozmawiać, słuchać, reagować. Miał niemal poczucie obowiązku zmycia wszystkich męskich win, odkupienia tego, co spierdolili jego poprzednicy. Może było to nieco naiwne, ale taki właśnie był. Jeśli na czymś mu zależało, robił to na sto procent. Niczym generał Sosabowski wierząc w sens, parł naprzód, nawet gdy napotykał co i rusz kolejne problemy. Jednak tym razem nie miał na to wpływu, był bezsilny...

...a mimo wszystko wiedział gdzieś w środku, że wszystko będzie dobrze, że jego Słońce bawi się świetnie i wypoczywa w doborowym towarzystwie. A już niedługo wróci do domu i ponownie wypełni częściową pustkę jaką zostawiła, będąc znów po trosze częścią i jego życia...

...odezwała się...

...słońce wyszło zza chmur, serce radowało się, a organizm nie zamierzał już wydzielać niemal na kartki serotoniny, która wreszcie rozlała się po organizmie niczym cząsteczki alkoholu w żyłach przemarzniętego do szpiku kości tułacza...

...krótki esemes wystarczył aby złe myśli przeminęły, pewność siebie nabrała wyrazu, uśmiech wrócił na twarz, a on uspokoił swoje skołatane nerwy...

...Pan K. nie chciał wyjść na mięczaka, więc nie odezwał się nawet słowem, że odczuwa jej brak. I kiedy udało im się porozmawiać poprzez Messengera, pytał jedynie czy się dobrze bawi, jaka panuje atmosfera wśród pozostałych uczestników wyprawy, jaką pogodę mają i co już zdążyli zobaczyć. Panna S. była szczęśliwa, co bardzo uradowało naszego bohatera. Co prawda nie doczekał się żadnych słów na poparcie tezy, że jego partnerka pewnie też troszkę tęskni, ale to go tylko utwierdziło w przekonaniu, że i on nie będzie dawał niczego po sobie poznać...

...Panna S. nigdy nie mówiła o uczuciach jakie żywi do "swojego faceta", ale nie musiała. Mocniej wyrażały to gesty. Z resztą Pan K. ufając teorii S.P. Morreale'a wierzył, że mowa ciała, subtelny język komunikowania znaczą coś więcej niż zwyczajne, ulotne słowa...

...teraz odzywała się częściej, ujawniając nieco z tego co działo się aktualnie na Adriatyku. Widać było, że bawi się przednio, że właśnie tego było jej potrzeba. Odpoczywała od pracy, codziennej gonitwy, a także od niego. Troszkę jej zazdrościł, ale nie była to ta typowa polska zawiść. Prędzej żałował, że nie są tam razem, że nie może przeżywać tego samego, zbierać wspólnych wspomnień, być z ukochaną. A mimo tego cieszył się, że wyjechała, zrobiła coś dla siebie, choć na chwilę uwolniła od najprostszych ludzkich strapień...

...pomyślał, że może też dlatego nie tęskniła bo zwyczajnie nie miała czasu o tym myśleć. Praca na jachcie, czterogodzinne wachty, odpoczynek. W porcie zakupy, czas na strawę i pochłanianie niezliczonej ilości zapierających dech w piersiach widoków...

...kolejne dni mijały leniwie. Raz dane im było porozmawiać częściej, innym razem on miał kolejne powody do rozmyślań i zaczynał się o nią martwić. Nie potrafił na dłuższą metę egzystować zupełnie bez niej. Była podporą, stanowiła wsparcie w trudnych chwilach, była największą radością jakiej zaznał w ciągu swojego życia. Już dawno zdał sobie sprawę, że bez niej nie potrafiłby strawić otaczającego go świata. Zależało mu na niej, jak na nikim wcześniej. I mimo, iż czasem nie było łatwo, nie rezygnował. Prawdopodobnie mógłby poznać kogoś innego, bo praca jaką wykonywał pozwalała mu nawiązywać różne, czasem nawet dziwne i absurdalne znajomości. A jednak nigdy nie przeszło mu to przez myśl. W jego głowie nie było choćby jednego ziarenka, które mogłoby zacząć kiełkować i zrodzić w nim jakiekolwiek wątpliwości, które w efekcie skłoniłby go do szukania szczęścia z kimś innym. To z nią rozumiał się bez słów. Miał podobne wspomnienia z lat młodości. Od nikogo innego nie doczekał by się dokończenia cytatu z kultowej polskiej komedii czy też złapania w lot jakiegoś naprędce skleconego żartu. Oni nie byli fanami PRL, fascynatami wszystkich vintage klimatów. Oni je czuli pod skórą jako ostatnie dzieci Polski Ludowej. Łączyły ich podobne zainteresowania, spojrzenie na świat. Ale potrafili również ciekawie się spierać i udowadniać swoje racje. Zawsze jednak robili to z pełnym szacunkiem do siebie...

...normalne, że czasem Pan K. obejrzał się za jakąś białogłową, ale był tylko facetem. Nadal też zdarzało mu się, iż pożartował z jakąś miłą petentką czy wspinając się na wyżyny bycia gentlemanem wręczył chusteczkę zapłakanej i rozhisteryzowanej klientce. Był sobą. Ona się nie gniewała, ani nie bywała zazdrosna. Za to także ją kochał...

...nadszedł w końcu od dawna wyczekiwany dzień. Mężczyzna wstał wcześniej niż zwykle. W radosnym nastroju zaczął przygotowywać się do wielkiego wydarzenia jakim był jej powrót...

...bynajmniej nie zaczął od siebie. Wyszedł z domu, otworzył garaż i chwilę tak stał wpatrując się w coś ukrytego pod ręcznie uszytym z prześcieradeł pokrowcu. Kiedy słońce dostatecznie ogrzało mu plecy, podszedł powoli do auta i zaczął delikatnie zwijać plandekę. Promienie światła zalśniły ostro w chromowanych zderzakach i atrapie auta. Wypolerowany do granic przyzwoitości lakier odbijał blask niczym najdroższe, kryształowe zwierciadła. Właściciel auta pootwierał wszystkie drzwi wozu, po czym znowu stanął w prześwicie garażowej bramy i napawał się pięknem i majestatem własnej limuzyny...

...rozradowany widokiem auta, które zwyczajnie uwielbiał, wrócił do domu. Wziął prysznic, ogolił się, wyprasował swoją najlepszą koszulę i wtedy przeszedł go niemal dreszcz przeczucia. Nie wiedział dokładnie o co chodzi, ale wydawało mu się, że coś nie gra. Jakiś drobiazg, a właściwie jego brak, stanowił, że pojechanie po wybrankę serca nie będzie tak do końca właściwe...

...kwiaty. Ano właśnie! Brakowało jakiegoś choć drobnego bukietu na przywitanie tej cudownej istoty. Postanowił wyjść wcześniej...

...czym prędzej odszukał swoje ulubione spinki do mankietów, założył z ogromnym pietyzmem koszulę, spodnie oraz nowe buty. Zdjął z wieszaka kluczyki i wyszedł...

...niespodziewające się niczego auto stało otulone promieniami słońca. Pan K. delikatnie pozamykał troje drzwi, po czym lekko uginając kolana i pochylając nieco, wpasował się w obszerne wnętrze auta. Samochód był mocno obniżony przez co trzeba było się trochę nagimnastykować przy całej celebrze jaką było zajęcie, wygodnego, skórzanego, jasno brązowego fotela. Włożył kluczyk. Przekręcił do pierwszej pozycji. Poczekał trzy sekundy i dokończył procedurę odpalania. W moment świece rozżarzyły się do czerwoności, a tłoki w moment obudziły do życia paliwo podawane przez pompę Boscha. Trzylitrowy Diesel zakołysał się delikatnie. Kierowca chwycił pewnie cienką i z pozoru delikatną kierownice, wrzucił Drive i ruszył spokojnie do kwiaciarni...

...chyba nie było  osoby, która dostrzegając tą klasyczną, kanciastą linie typową dla lat '70 nie spojrzała by się z zainteresowaniem...

...Pan K. był w punkcie zbornym przed czasem. Bukiet tulipanów położył na siedzeniu, bowiem wiedział, że wręczenie go przy wszystkich mocno by ją zakłopotało. Usiadł delikatnie na styku maski i lewego błotnika. Był cierpliwy. Czekał na nią całe życie, więc mógł siedzieć tam i cały wieczór...

...w końcu auto z podróżnikami podjechało na parking marketu. Panna S. machała już z daleka uradowana widokiem tego zgranego duetu. Wysiadła z samochodu. Nie spodziewając się niczego zaczęła zmierzać szybkim krokiem do uśmiechającego się faceta. Ten w moment, niczym wystrzelona z procy pestka, podbiegł do niej i chwytając w pasie podniósł tak wysoko jak umiał, okręcając się przy tym dookoła. Chciał krzyczeć z radości, powiedzieć - jak dobrze, że jesteś...

...nie zdążył, ponieważ zanim wyartykułował cokolwiek sensownego usłyszał wypowiedziane z radosną drwiną - głupek!..

... bez zastanowienia, niczym wyuczonym przez Pawłowa odruchem, odpowiedział tylko - też Cię kocham głupolu ;)

25 września 2015

w ramach protestu...

Czuję ulgę. Prosty, zwyczajny spokój. Jestem wolny od całego tego syfu. Nienawiści, festiwalu próżności...

...dokładnie 21 dni temu usunąłem Facebook'a...

...dość długo odsuwałem od siebie ten pomysł, bo było tam wiele fajnych i ciekawych znajomości, które nawiązałem. Jednak to co ostatnio widywałem na waszych ścianach przyprawiało mnie o ciarki na plecach. Dlatego w ramach protestu, niczym Ryszard Siwiec dokonałem samospalenia usuwając swoje konto...

...teraz jestem szczęśliwszy...

29 sierpnia 2015

"low cost" projekt...

...Ostatnio mój blog obfitował w wiele prywatnych wynurzeń, przemyśleń, refleksji i zwierzeń. Zrobiło się poważnie, wręcz patetycznie. Brakowało tak lubianych przez Was opisów wszelkiego rodzaju projektów. Różnego rodzaju pomysłów, patentów i porad. Wracam do żywych. Jest tyle zaległości, że bez znaczenia będzie w jakiej kolejności przedstawię najciekawsze wydarzenia. "A więc"...

...potrzeba było czegoś "ekstra". W końcu co jak co, ale prezent na "Dzień Matki" musi wywoływać efekt "wow" I mimo, iż nie jest to moja Mama, to również jest to osoba dla mnie ważna. I może nie poznałem jej zbyt dobrze, a nasze kontakty były i nadal są nieco ograniczone, to mimo wszystko przyjęła mnie ciepło, życzliwie, bez uprzedzeń i podejrzliwości, jakiej mogłaby nabrać Mama, kogoś kto jest w moim życiu bardzo ważny...

...pomysłów było kilka, ale niemal od razu okazało się, że prezentem zarówno ekscytującym, niesztampowym jak i przydatnym, będzie rower. Oczywiście, jak na dwóch freak'ów przystało, nie poszliśmy na łatwiznę kupując dwa koła w markecie, tudzież sklepie rowerowym. Postanowiliśmy stworzyć coś unikalnego pracą własnych rąk i pomysłowością, której na pewno nam nie brakuje...

..w pierwszej kolejności przeszliśmy się na giełdę samochodową. Okres wakacji to idealny czas aby poszukać sobie jakiegoś fajnego egzemplarza. Oczywiście nówki sztuki można było przygarnąć już za niecałe 600,00 zł, ale jako, że miał być to w założeniu "low cost" projekt, nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy. Uważam, że nie sztuką jest coś kupić, dużo bardziej emocjonującym jest stworzyć to własnoręcznie, a jeśli można zrobić to za drobne, to tym lepiej. Wybór dawców był bardzo szeroki. Jednak albo cena była przeszkodą, albo opłakany stan. Nie chcieliśmy wydać zbyt dużo, ponieważ aby zbudować coś unikatowego trzeba było jeszcze trochę zainwestować w dodatki...

...w sumie tego dnia wróciliśmy z pustymi rękami licząc na nadchodzącą kolejną giełdę, kończące się licytacje lub inne okazyjne ogłoszenia zamieszczane na dawnej Tablicy.pl Czasu było jednak coraz mniej. Liczyliśmy się z tym, że prezent będzie trzeba wręczyć po czasie. Jednak sami wiecie. Nie jest to już ten sam oczekiwany efekt...

...chyba dzięki zrządzeniu losu w połowie kolejnego tygodnia okazało się, że uratował nas, Nasz wspólny znajomy. Chcąc kupić żonie coś fajnego, postanowił sprzedać sprzęt, który mieli w domu od nowości. Rower był używany sporadycznie. Zadbany, ale nieco zapuszczony. Trzeba mu było tylko nadać odpowiedniego sznytu, a to już było nasze zadanie. Tego samego dnia kiedy padła decyzja o jego zakupie bez zastanowienia odwieźliśmy go do mnie na działkę. Tam mieliśmy miejsce, a przede wszystkim narzędzia potrzebne do remontu. Trzeba było się spieszyć, bowiem do dead line'u pozostały nam tylko trzy dni...

...pewne drobiazgi już mieliśmy. Po zakupie Gianta praktycznie od razu pedały wymieniłem na platformowe, więc pozostały te oryginalne. Nowe pasujące tutaj kolorem siodełko kupiłem kiedyś, do mojego prywatnego projektu, ale dość szybko przestało mi pasować stylistycznie. Je również mogliśmy wykorzystać. Do tego w zakamarkach mojej pracowni wyszperałem nowy, porysowany dzwonek, który kiedyś pozostał po udanej reklamacji, więc trzeba było go jedynie przemalować...

...zatem następnego dnia wzięliśmy się ostro do roboty. Paulina wyrwała wolne, więc na drobne zakupy ruszyliśmy od samego rana. Potrzebowaliśmy lakieru w puszce, pasty polerskiej, manetek no i jak przystało na prawdziwego criuser'a - wiklinowego koszyka. Aby dodać całości odpowiedniego kobiecego smaku koszyczek postanowiliśmy wyłożyć jakimś fajnym, ciekawym materiałem. Znaleźliśmy go za całego piątaka w bublu na dziale szali, narzut i obrusów...

...całą  chemię kupiliśmy w niezawodnym sklepie Motip'a na Kilińskiego, a resztę potrzebnych akcesoriów znaleźliśmy w szwedzkim markecie dla majsterkowiczów Jula. Koszyk - 30,00 zł, manetki - 6,00 zł. Potem była już tylko ciężka, acz satysfakcjonująca praca. Nie powiem, bo z powodu awarii alternatora nie pomogłem zbyt wiele przy brudnej robocie, ale za to rozmontowałem rower, a wyczyszczoną i zmatowaną ramę wraz z błotnikami - polakierowałem. Efekt był oszałamiający. Satynowa czerń wraz z chromami robiła robotę...

...wszystko sobie elegancko schło przez noc, a za składanie zabrać mieliśmy się po południu dnia następnego. Rano jeszcze tylko zajrzałem do Juli po tylną lampkę, a także przednią w odpowiednim dla projektu stylu retro. Wszystko za całe 7,99 zł i 11,99 zł Co prawda troszkę je przerobiłem tak aby lepiej się prezentowały, ale był to tylko detal...

...składanie wszystkiego w całość było niemal bajką. Doczyszczone elementy, wypolerowane przez Paulinkę chromy, ciekawe dodatki. Praca szła jak po maśle. Dzieki temu, że dawca był w doskonałym stanie, gotowy rower prezentował się niesamowicie...

...w tym miejscu należą się ogromne słowa podziękowania mojej siostrze, która bezinteresownie, przy niemałym trudzie uszyła wyściółkę do wiklinowego koszyka. Wiem, że posiłkowała się jakimś tutorial'em z YouTube'a ale mimo wszystko kosztowało ją to dużo czasu i nerwów. Dobrze, że końcowy efekt wręcz oszałamiał co było wystarczającą nagrodą...

...niestety nie było mi dane widzieć miny obdarowanej osoby, ale domyślam się, jak to wyglądało. Do dziś rower się podoba i bezawaryjnie służy tej przesympatycznej właścicielce...

...i jeszcze na koniec, chciałbym dodać, że nie byłbym sobą gdybym nie zaspokoił swojej ciekawości nie wystawiając roweru pod ocenę i wycenę Allegro. O to jak go opisałem:


_________________________________________________________________________________________________________________________


Rower typu Custom / Self Made Retro Single Speed

Bazą do budowy tego ślicznego mieszczucha był w pełni polski rower Marwel wyprodukowany w końcu lat ’90. Od początku w posiadaniu jednej osoby. Został całkowicie rozebrany, wyczyszczony, przesmarowany. Jest w pełni sprawny technicznie, gotowy do jazdy. Nie wymaga żadnego wkładu finansowego lub wymiany czy  dokupowania żadnych elementów. Jedyne co trzeba zrobić to – kupić go i pedałować przez Wasze miasto na pełnej styluwie…

                …ale do rzeczy…

Rower został polakierowany półprofesjonalnie, dobrej jakości lakierami akrylowymi w ciekawych, modnych kolorach. Na szczególną uwagę zasługuje zestawienie czarnego satynowego wykończenia, które idealnie współgra z eleganckimi chromami, które są w doskonałym stanie. Nigdzie nie ma wykwitów korozji, ani ubytków w powłoce galwanicznej.

Chromowane, solidne koła 28 cali, proste, eleganckie, sprawne. Dętki trzymają ciśnienie, opony  marki DURO 28x1,75 jak nowe, jeszcze  gdzieniegdzie posiadające „cycki”

Stalowa, solidna rama o bardzo wygodnej geometrii, pomalowana na czarny półmat. Powierzchnia łatwa w utrzymaniu czystości, w przeciwieństwie do lakierów całkowicie matowych. 

Metalowe błotniczki w perfekcyjnym stanie są również pryśnięte lakierem satynowym.

Duża chromowana korba ułatwia szybkie i sprawne przemieszczanie się. Mechanizm typu Single Speed [ 1 bieg ]. Łożyska ciche, bez luzów. Wszystko sprawdzone, przesmarowane. Łańcuch bez śladów zużycia, przesmarowany profesjonalnym smarem bezbarwnym MOTUL. Nowe pedały marki GIANT na łożyskach maszynowych.

Hamulec tylny w pedałach – typu „torpedo” . Przedni hamulec ręczny, niklowany - bardzo stylowy i elegancki typu V-brake. Klocki hamulcowe niemal bez śladów zużycia.

 Wygodne nowe żelowe, amortyzowane siodełko typu miejskiego Selle Monte Grappa - Old America Style.

                Nowa, diodowa, bezprzewodowa chromowana lampka przednia zaopatrzona w nowe baterie. Z tyłu również nowa lampka diodowa, z możliwością demontażu na „klick”

                Stylowy, duży dzwonek typu Ding Dong! holenderskiej marki BEL wydający z siebie charakterystyczny donośny, ale przyjemny dla ucha dźwięk.

                Nowe „skórzane” manetki/chwyty, elegancki nowy wiklinowy koszyczek z ręcznie uszytą materiałową wkładką ze ślicznego kraciastego materiału. Całość wykończona elegancką brązową wstążką. Wszystko to nadaje rowerowi unikatowego, modnego sznytu i ciekawego wyrazu.

                 Mocowanie dynamo oraz osłony łańcucha zostało wycięte aby wygładzić linię i poprawić prezencję Cruiser'a.


                W zestawie sprawna, stabilna stopka, oraz wygodny, solidny bagażnik, który daje spore możliwości przewożenia codziennych sprawunków.

Ten elegancki design to zasługa smaku jaki wyrobiłem zajmując się tuningowaniem klasyków. Doskonale wiem, że mniej znaczy więcej.

Bicykl posłuży lata, dając niesamowitą frajdę z użytkowania, a przy tym wyróżnia się z tłumu, sprawiając, że obejrzy się niejeden. W połączeniu ze śliczną niewiastą sprawi, że niejeden facet złamie kark oglądając się za Wami…

_________________________________________________________________________________________________________________________


...postscriptum...

...i wiecie co. Rower sprzedałbym za co najmniej 495,00 zł choć nie wiem ile przybyło by kaski przez ostatnie dwie godziny aukcji. A najfajniejsze było zainteresowanie jakie wzbudził. Przez dwa tygodnie trwania licytacji ogłoszenie obejrzało ponad 1300 osób...

...na całość, wraz z dawcą kosztującym 150,00 zł wydalibyśmy kupując również wszystkie zachomikowane elementy, nieco ponad 300,00 zł Ale nie to było najważniejsze. Liczył się uśmiech na twarzy, poczucie wolności jaki dawał i dumy z wyróżniania się wśród wszystkich identycznych rowerów...


 





  





   


25 sierpnia 2015

bańka mydlana...

Pustki na blogu mają swój powód. Musiałem się z tym wszystkim uporać, a trwało to długo, bowiem spisywanie historii mojego psiaka rozpocząłem już 9 czerwca. Naiwnie myślałem, że jestem już gotowy się z nią zmierzyć, jednak za każdym razem, kiedy wszystko sobie przypominałem, kończyło się płaczem. Szczególnie opisywanie ostatnich wydarzeń było dla mnie najbardziej wyczerpujące emocjonalnie...

...jednak powoli dochodzę do siebie, choć wymaga to czasu. Nadal o tym myślę. Może dlatego, że bardzo wiele rzeczy i sytuacji ciągle mi o nim przypomina. Nawet kiedy patrzę na Pyzę, widzę jak ją to zmieniło. Dziś Kluska snuje się po domu przygaszona, na spacerach człapie łapa za łapą od niechcenia. Zniknęła w niej radość i chęć zabawy...

...a jednak życie toczy się dalej. I choć zapewne straciłem już dawno swoich czytelników, bo tyle miesięcy niczego nie napisałem, nie dałem znać co u mnie słychać, to i tak przecież większość z Was i tak nie zapyta wprost "co tam, jak tam". Wolicie milczeć, albo zaprosić na jakieś wydarzenie, bez zamienienia choćby słowa. A może tak lepiej. Mnie i tak z reguły nie chce się gadać o bzdetach. A tym bardziej wysłuchiwać Waszych przechwałek. Dość mam ich już na Fejsie. Kolejne fotki z wakacji, które spędziliście w Albanii czy zdjęcia rodem z Naszej Klasy. Tak, to wspaniałe, przyznaję - urodziło się Wam dziecko, ale jedno zdjęcie na pół roku wystarczy. I tak każdy bachor robiący jeszcze w majty jest tak samo mało atrakcyjny. Do tego fotografie wózków, śpioszków, kolejnych zabawek, różowych pokoików. Lepiej skupcie się na wychowaniu ich na wspaniałych, pełnych serca dla bliźnich ludzi. Do tego megabajty zajęte przez obrazy kolejnych przedmiotów. Nowa, durna bluza, IPhone, buty, zegarek, motocykl, bilet na mecz czy koncert, zaproszenie na otwarcie Lidla. Chciałbym doczekać czasów, kiedy zobaczę na Waszych ścianach rzeczy, sprawy i wydarzenia naprawdę istotne. Kiedy przestaniecie gonić za "mieć", kiedy skupicie się wyłącznie na "być". Uczucie posiadania dziecka, którego może nigdy nie zaznam, a które na pewno jest mi obce, zapewne jest wspaniałe. Nie przeczę, jednak po cholerę próbować się nim dzielić na siłę z całym światem. Takich jak Wy są miliardy. Nie jesteście wyjątkowi, a Wasz pierworodny wcale nie jest najcudowniejszym i najśliczniejszym bobasem na ziemi. Dla Was oczywiście - jest całym światem, ale jeśli tak właśnie jest, to kurwa skupcie się wyłącznie na nim, na żonie lub mężu, partnerze, rodzinie, którą właśnie stworzyliście. To od Was zależy jej przyszłość. Zapewnijcie swojemu potomkowi wspaniałe dzieciństwo, wracajcie z pracy tylko po to, aby się z nim zobaczyć, pobawić, czegoś nauczyć, dać się zapamiętać jako wspaniały rodzic. Kolejne zrobione zdjęcia wywołacie na papier. Zapełniajcie rodzinny album, nie serwery Zuckerberg'a...

...myślę, że wylogowanie się do życia, które miało miejsce już jakiś czas temu, naprawdę dobrze mi zrobiło. Oczywiście nie jestem wolny od Facebook'a, bowiem nie zarzuciłem wrzucania zdjęć na profil WartburgRadikalz, nie odrzuciłem również prowadzenia bloga. Ale myślę, że jest to dla mnie tak ważne, że nie mógłbym tego zrobić nigdy - nigdy bez poczucia straty. Możecie mi zarzucić, że sam wrzucałem głupawe zdjęcia na FB. Owszem, ale z tego wyrosłem. Uczynicie mi zapewne zarzut, że chwaliłem się butami, rowerem, kompaktami. A jednak zawsze starałem się dać do tego jakiś komentarz. Pokazać coś ciekawego, wytłumaczyć jakiś mechanizm, coś przy tej okazji ocenić. I to akurat będę robił nadal. Pisanie, Wartburg, rower, buty, rap i wszystko o czym można stworzyć ciekawe wpis - to moja pasja...

...nie zdziwcie się, więc jeśli okaże się, że nie ma już Was "w gronie moich znajomych". To, że razem studiowaliśmy nie znaczy wcale, że musimy tą znajomość ciągnąć na siłę. Fakt, iż kiedyś łączyła nas ta sama pasja, nie świadczy o tym, iż musimy się "znać". Może mam dość patrzenia na Waszą kolejną durną "sweet focie" robioną w lustrze, obnoszenia się z kolejnymi dobrami jakie udało się Wam zgromadzić czy komentarzami ziejącymi nienawiścią do wszystkiego co inne. To nie robi na mnie wrażenia. Prędzej wkurwia. Lepiej pokażcie, że skróciliście swój czas biegając na dystansie 10 km, zrzuciliście 20 kilogramów, przygarnęliście psiaka czy pomogliście niepełnosprawnemu. Odezwijcie się powiedzieć jak się macie, ale tak zwyczajnie. Bez koncertu życzeń, narzekając na każdy fragment Waszego życia. Ono jest takie, jakim sobie je uczyniliście...

...człowiek to stworzenie niczym bańka mydlana. Złożony prawie w całości z wody, w środku wypełniony pustką. W skali nieskończoności żyjący bilionową część sekundy...

...ale nie musi tak być. Wystarczy, że skupicie się na tym co istotne. Czymś co stanowi istotę człowieczeństwa i odróżni nas w końcowym rozrachunku od przekłutych baniek mydlanych...

19 sierpnia 2015

cieszyć się każdą chwilą...

Kiedy tracisz najbliższego Ci przyjaciela, to nagle świat mógłby nie istnieć, szczególnie jeśli byłeś całym światem tylko dla niego...

...pamiętam ten moment zupełnie tak jakby zdarzył się dosłownie chwilę temu. Mojego Tatę, który tak bardzo martwił się jego stanem zdrowia. Pięć dni daremnych prób złapania go. Ciągłego kombinowanie jak podejść tego spryciarza. Uczucie bezsilności, kiedy wymykał się w ostatniej chwili, tylko sobie znanymi zakamarkami. Próby osaczenia go, podejścia "na jedzenie". Nie było to łatwe, bo kiedy zbliżaliśmy się na krok, on zawsze utrzymywał ten sam dystans. Nieufny, strachliwy, bez wiary w ludzi, którzy zapewne krzywdzili go od zawsze...

... przykro było nam patrzeć kiedy leżał na śniegu, przy temperaturach oscylujących w ciągu dnia na poziomie -20 stopni. Prawie nigdy nie spał, zawsze czujny, obserwował czy ktoś nie podchodzi zbyt blisko, zawsze gotowy odejść, uciec. Kaloryfer na śniegu wygrzany od żeber był jedynym świadectwem tego, iż czasem odpoczywał...

..raz byliśmy już naprawdę blisko osiągnięcia celu. Konsultując się z lekarzem podaliśmy w jedzeniu tabletki na uspokojenie. Sądziliśmy, że lekko otumaniony "koleś" da się schwytać. Jednak okazało się, że owszem przynęta została podjęta, ale nasz spec od ucieczek zniknął nam z oczu. Mieliśmy stracha, że nafaszerowany lekami zaśnie gdzieś na mrozie i już się nie obudzi. Nie umiem opisać jak przejmował się tym mój skądinąd twardy na co dzień Tata. Nie spał całą noc, wyrzucając sobie, że zrobił najprawdopodobniej coś strasznego. Dobrych kilka godzin dnia następnego szwendaliśmy się po terenie, bojąc się czy jeszcze zobaczymy go żywego. Okazało się, że w końcu się pokazał. Zdrów jak ryba, skory znowu do wyprowadzania nas skutecznie w pole. Tym razem nie dał się schwytać, ale w końcu...

... któregoś dnia udało się. Zadzwonił jeden z nocnych stróży. Zupełnie jak w kreskówce nasz niepokorny psiak dał się złapać, na "ścieżkę" wylaną z tłuszczu po mielonce. Wygłodniały skubaniec idąc jak po sznurku, wiedziony oszałamiającym zapachem mięsa, w końcu wszedł na teren jednej z firm przy ulicy Starorudzkiej. Strażnik widząc, że ma łapserdaka w potrzasku, zamknął bramę i zatelefonował do nas...

...pamiętam jaki ja byłem szczęśliwy jadąc na miejsce. W końcu tyle dni staraliśmy się go złapać, aż w końcu, 16.02.2006 roku udało się...

...leżał przestraszony w rogu ogrodzenia. Nie wiem dlaczego, ale ufałem mu. Nawet przez myśl nie przeszło mi, że w chwili zagrożenia mógł zwyczajnie zaatakować. Podszedłem spokojny, pewny siebie jak nigdy. Wychudzona, zmarniała kupka sierści trzęsła się ze strachu. Nie zakładając kagańca ani obróżki po prostu podniosłem go z ziemi. Trzymając go na rękach niczym noworodka pozwoliłem urodzić się mu na nowo. Sparaliżowanego strachem zaniosłem do auta, kładąc delikatnie na tylnej kanapie Mercedesa ojca. Przez całą drogę nawet nie drgnął. Pod domem ponownie wziąłem go na ręce, przyciskając mocno do klatki piersiowej . Z każdym uderzeniem jego serca czułem mocniej, że boję się tak samo jak on. To był ważny moment, początek czegoś wielkiego, ważnego. Dla mnie i dla niego...

...wniesienie go na drugie piętro nie stanowiło problemu. Bardziej zastanawiałem się jak przybysza przyjmie w domu Pyza, czteroletni wtedy Labrador...

...wystraszonego niemal na śmierć psiaka, położyłem na chłodnych kafelkach przedpokoju, pozwalając powoli przyzwyczajać się do wyższych temperatur. Leżał tak niemal tydzień. Tylko od czasu do czasu wstawał by zmienić pozycję. Pyzolina odgrodzona od niego drzwiami, widywała go tylko na podwórku podczas koedukacyjnych spacerów, które miały ich ze sobą poznać i wzajemnie zbliżyć. Nie wiedziałem jak zachowa się moja Kluska, która w domu od zawsze była sama, a jak postawiony w ekstremalnej sytuacji pies, który w swoim życiu zaznał tyle złego...

...w końcu nowy lokator odważył się pochodzić trochę po mieszkaniu. Oba psy raczej się unikały niż wspólnie spędzały czas. My za to zajęliśmy się leczeniem znajdy. Sprawy nie miały się zbyt dobrze. Ciężkie zapalenie płuc, szmery na sercu połączone z arytmią, ogólne wycieńczenie i ostra niedowaga. 27 kilogramów to jak na tak dużego psa - wynik alarmujący. Na szczęście trafiliśmy na wspaniałego weterynarza, który zaofiarował się leczyć Reksia za darmo...

...no właśnie. Dlaczego akurat Reks vel. Reksio. Pamiętam, że każdego wieczoru po tym jak nasz świeży lokator nieco przyzwyczaił się do nowego lokum, siadaliśmy w pełnym, rodzinnym składzie i staraliśmy się wołać go używając wszelkich możliwych imion. Sądziliśmy, że na któreś z nich zareaguje. Tak się jednak nie stało. A więc należało naszego przyjaciela jakoś nazwać. Tata, który był inicjatorem całej akcji, zafascynowany chyba austriackim serialem "Komisarz Rex" postanowił nieco je spolszczyć. Jednak niedługo potem zaczęliśmy używać jeszcze zdrobniałej, rysunkowej wersji, mianowicie - Reksia.

...i tak już z nami pozostał, choć totalnie nie byliśmy gotowi na przyjęcie drugiego czworonoga. Początkowo planowaliśmy znaleźć mu dom, ale okazało się to problematyczne. Z jednej strony mało kto chce przygarnąć tak dużego psa, z drugiej zaś, potrzeba było kogoś kto wykaże się nie lada cierpliwością w stosunku do pupila po przejściach. A było ewidentnie widać, że "Ponczuch" jak pieszczotliwie zwykłem go nazywać, był bity. Wysoko podniesiona ręka wywoływała lęk, szczotka na kiju powodowała atak paniki. Początkowo Reksio bał się ciemności. Najlepiej czuł się pod stołem czy kredensem. Po prostu mając jakiś dach nad głową. Nie lubił gwałtownych sytuacji, obawiał się fajerwerków, wystrzałów, burzy, porannego hałasowania śmieciarzy, ulewnego deszczu czy silnych porywów wiatru, tramwajów, klaksonu samochodu lub choćby głośnego krzyknięcia. Było tego multum. Powoli jednak oswajał się z nami, a my uczyliśmy się współżycia z psem i jego bolesną historią. Bo przecież nie byliśmy absolutnie na niego przygotowani. Pomijam takie prozaiczne sprawy jak dodatkowe obowiązki, większe koszty wyżywienia, wydatki na szczepienia. Problemem stał się również transport naszej całej czeredy. Czwórka dorosłych, dwa psiaki. Dlatego szukając sobie dupowozu, a miałem jeszcze wtedy czerwonego Wartburga, skupiłem się konkretnie na Mercedesie W124 Touring. Po jego zakupie było nam już dużo łatwiej jeździć chociażby na działkę. Nie powiem, bo ten wątpliwy przywilej spadł na mnie, ale nie narzekałem. Auto nadawało się do tego wyśmienicie. Full miejsca w bagażniku, komfortowe warunki podróżowania dla reszty rodzinki...

...czas mijał. Reksio oswajał się z nami, Pyzą, lokatorami, innymi psami. Miał ciężki, waleczny charakter. Zadzierał z większymi od siebie. Stawał zawsze murem za swoją nową, przybraną siostrą. Trochę zazdrosny, opiekuńczy. Chciał bronić rodziny, domu, działki, a przede wszystkim mnie. Nie wiem dlaczego upodobał sobie właśnie moją osobę, wybrał na przewodnika i swojego "Pana". Nie byłem dla niego ani nad wyraz opiekuńczy, ani troskliwy. Raczej szorstki, stanowczy. Karciłem go kiedy ten krnąbrny jegomość stawał się agresywny w stosunku do innych. A mimo to, właśnie mnie słuchał najbardziej. Wystarczyło krzyknąć REKS!, a zaraz przychodził. Potulny jak baranek, z ogonem niemal tarzającym się po ziemi, głową spuszczoną, położonymi uszami i tym swoim wzrokiem mówiącym najwięcej - już nie będę broił, nie gniewaj się, musiałem, to silniejsze ode mnie, broniłem Cię przed okrutnym światem...

...najmocniej zżyliśmy się chyba w pierwsze wakacje. Podłapałem wtedy pracę na "cieciówce" jako stróż. Psa brałem czując się pewniej, natomiast on mógł do woli szaleć i biegać po terenie. To był jego żywioł. Móc czegoś pilnować, nasłuchiwać, reagować, węszyć. Układ był fajny, ponieważ około północy szedłem spać, a Reksio czuwał za mnie. Tak więc, niezapowiedziane wizyty szefa były mi niestraszne. Mój mały kumpel zawsze dał głos. Nie zapomnę tego upalnego lata. Do pracy dojeżdżałem Red'em. Głośna muza, całkiem ładne jak na ówczesne standardy auto, śliczny Owczarek na przednim fotelu, wystający do połowy przez okno. Jazda na pełnym szyku. Mało kto się za nami nie oglądał...

...i wiecie co...

...nigdy nie myślałem, że będę miał takiego kumpla. Wiernego towarzysza chwil szczęśliwych i tych trudnych. A w tym wszystkim najciekawsze jest to, iż psa chciałem mieć od zawsze. Od małego było to moim największym marzeniem. I kiedy do domu trafiła Pyza okazało się, że ojciec stał się jej najbliższy. Nawet czasami śmiałem się, że kupiłem sobie psa za ciężkie pieniądze, a na samca alfa Pyzuch obrał sobie mojego Tatę. A kiedy on uratował psiaka dając mu drugą szansę, ten został moim najwierniejszym przyjacielem. I kiedy o tym pomyślę, wiem, że los jest przewrotny i nic nie dzieje się bez przypadku. Domyślam się jak to zabrzmi, ale to nie ja, ale właśnie on dał mi swoje serce. Dzięki niemu myślę, że stałem się bardziej pewny siebie, poznałem smak większych obowiązków, odpowiedzialności za żywe stworzenie. Było z kim wyjść na spacer, do kogo się odezwać, wtulić, spojrzeć głęboko w oczy próbując się wygadać. Kompan idealny i wprost genialny słuchacz. Wiedziałem, że jako jedyny wszystko rozumie. Kładąc się przy łóżku, niekiedy wciskając się pod zwieszoną rękę, dawał mi do zrozumienia, że czuwa, a świat nie jest wcale taki straszny, bo przecież on mnie przed nim obroni. Nie piękne?!.

...nie chcę wracać do etapu w moim życiu w którym byłem ze swoją pierwszą dziewczyną "O". Do dziś jest to dla mnie swego rodzaju traumą. Pamiętam jednak jak pierwszy raz pokazałem jej mojego szalonego Owczarka. Ta reakcja przeszła moje najśmielsze oczekiwania: "o kurwa, weź go ode mnie, nawet nie ma takiej opcji, nawet nie ma opcji żebym go choćby dotknęła" Tak panicznego strachu nigdy wcześniej nie widziałem. Jednak trzeba było sporo cierpliwości i jeszcze więcej czasu aby oboje się do siebie przyzwyczaili, zaakceptowali, a w efekcie polubili. "O" zniknęła z mojego życia i dobrze. On pozostał, był wsparciem, lekiem na samotność choć jeśli mam być szczery, cieszyłem się z tamtego rozstania...

...czas mijał. Zżyliśmy się ze sobą. Reks często przywiązanie do mnie przypłacał zdrowiem. Kiedy wyjeżdżałem potrafił nie jeść parę dni. Chodził smutny, osowiały. Leżał w oknie wyglądając za mną. Tęsknił. Myślę, że tracił sens życia. Pod tym względem byliśmy podobni. Kiedy nie było mnie obok, nie mógł być przydatny, nie potrafił udowadniać, że jest potrzebny. To zupełnie tak jak ja do dziś tracę sens życia, kiedy nie jestem dla kogoś ważny, jeśli nie mogę być kogoś brakującym ogniwem, istotnym składnikiem, a przede wszystkim nie mogę zrobić czegoś szczególnego, dla kogoś dla mnie najważniejszego. Dla niego byłem całym światem, choć jeszcze wtedy ja tego świata dla siebie nie odkryłem... A mimo wszystko był przy mnie. Cały on - mały, niezauważalny bohater...
...przeżyliśmy wiele cudownych i niezapomnianych chwil. Tyle radości i śmiechu którego mi dostarczył chyba nigdy bym nie zliczył. Patrzyłem jak nieporadnie rzucał się za patykiem w kipiel Bałtyku. Bał się, a jednocześnie był dzielny. Strach paraliżował go bezlitośnie, a tym samym chcąc coś udowodnić stawiał czoła wyzwaniom. Miał więcej odwagi niż niejeden z nas, miał więcej woli życia i przezwyciężania ograniczeń niźli my mamy. Powinienem go podziwiać, choć wtedy tego nie dostrzegałem...

...był świadkiem wielu ważnych dla mnie chwil. Towarzyszył przy rozmontowywaniu i cięciu Reda, powrocie na studia, zakupie Białasa. Siedział bezczynnie całe dnie, kiedy grzebałem przy aucie. Cierpliwie znosił nudę często także i chłód. Wynagrodzeniem chyba dla nas obu była pierwsza przejażdżka. Jeszcze nie na pełnym szyku, ale już na glebuni i szerokiej stali. Co to było za przeżycie. Te miny przechodniów. Ciekawe auto, śliczny Wilk wystający do połowy z okna z wiewającymi uszami. Fajne wspomnienie. Chyba najwięcej najeździliśmy się po moim drugim wypadku kiedy Burger stał się moim daily car'em. Robiliśmy niezłe zamieszanie...

...to chyba nie było jednak najważniejsze. Przyszedł dzień, w którym nie byłem już całkiem sam. Był to moment oczywiście radosny, ale dostarczał mi nieco trwogi o nawiązanie nowej relacji mojego czworonożnego przyjaciela z Paulinką...

 ...ona jednak okazała się być twarda. Nie bała się i w miarę śmiało zaczynała tą trudną znajomość. Nie obyło się bez drobnych incydentów, ale nie zrażała się ani do mnie, a tym bardziej do tego niepokornego, futrzastego rozrabiaki. Reksio nie lubił obcych. To było niepolegającą negocjacji kwestią. Dlatego na początku kiedy tylko mieliśmy mojego, wyjątkowego gościa najpierw schodziłem z psami na podwórko. Tam krótkie zapoznanie i do mieszkania wchodziliśmy razem. Najpierw Reksiula chodził przy Paulince w kagańcu, kiedy ta siedziała już wygodnie na kanapie czy to na krześle, zdejmowałem mu go. Tak, w ramach oswajania się jednej i drugiej strony "konfliktu" Czasami byłem już zbyt pewny siebie i kończyło się to krótkim spięciem. Chyba najbardziej Ponczek oswoił się z nowym członkiem rodziny na wspólnych pobytach na działce. Najpierw gdzieś przypięty na lince, z czasem puszczony luzem z pyskiem obutym w "ochraniacz". Najfajniejsze okazywały się być jednak wspólne spacery. Wtedy mogłem puścić go zupełnie luzem. Zaintrygowany otoczeniem, zmieniającym się krajobrazem, ciągle nowymi wyzwaniami i okolicznymi psami, nasze towarzystwo stawało się być mu zupełnie obojętne. To był fajny czas. Iść pod rękę z kimś tak cudownym, a jednocześnie obserwować jak moje psiaki mając tyle wolności korzystają z niej i bawią się przy tym wyśmienicie...

...w końcu się doczekałem. Stało się coś na co liczyłem od samego początku. Przyjazd Pauliny na działkę, Reksio zakomunikował nie swoim złowieszczym, ponurym ujadaniem, a przyjaznymi i radosnym szczeknięciem i merdaniem ogonem. Wybiegł do niej, przymilał się, chciał się bawić. To był cudowny obraz. Widzieć akceptację, sympatię, nić porozumienia i obustronny brak lęku. Nawet Paulina zauważyła tę zmianę w dowód czego wybraliśmy się na krótki spacer. To cudowne i wywołujące za każdym razem uśmiech, wspomnienie pozostanie we mnie już do samego końca...

...dwa dni później obudził mnie hałas, ojciec ubierał się w pośpiechu aby wyjść z Reksem. W przelocie zapytał mnie czy byłem z psami poprzedniego wieczora. Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że nie. Nic nie może mnie usprawiedliwiać i chyba tego nigdy sobie nie wybaczę. Reksio zsikał się w łazience, a przecież umiał usiąść przy drzwiach i dać nam znać. Jednak nie to było niezwykłe. Całą noc dyszał, leżąc na chłodnych kafelkach. Prócz tego zachowywał się dziwnie. Stawiał kroki niepewnie, wręcz chwiejnie. Stanął na skraju schodów i nie chciał zejść. Widząc to zarzuciłem pospiesznie coś na siebie i w panice próbowałem go podnieść. Nie miałem siły. Rozlewał się w rękach. Mimo usilnych prób nie potrafiłem go znieść. Trochę go spychając, trochę pomagając mu stawiać kroki zszedł na podwórko. Tam jakby było już nieco lepiej. Stał na przykurczonych łapach i sikał. Sikał i sikał. Widać było, iż sprawia mu to ogromny wysiłek, choć w efekcie przyniosło mu to ulgę. Przeszedł się kawałek, coś gdzieś powąchał. A jednak w pewnym momencie usiadł, a niedługo potem położył się wyczerpany po niemal tytanicznym wysiłku. A przecież bardziej sprawnego psa nigdy w życiu nie widziałem. Teraz leżał niemal nieruchomo, oddychał ciężko. Jakby zaatakowany podstępnie udarem słonecznym. Nie reagował na nic. Sąsiadka schodzącą ze swoim szczeniakiem Labradora widząc to postanowiła puścić tego malucha tak aby Reksio może zainteresowany wstał do niej, albo chociaż wykazał odrobinę zainteresowania. On jednak leżał z wywieszonym językiem i łapał każdy oddech z wysiłkiem niemal tak wielkim niczym bieg za zającem, którego kiedyś doświadczył. Nie czekaliśmy dłużej. Tata poleciał do domu po koc i dokumenty od auta. Ja zostałem. Głaskałem go i mówiłem mu i chyba też sobie - wszystko będzie dobrze, jeszcze będziesz biegał, wszystko się ułoży, to minie. Patrzył we mnie tymi swoimi wielkimi oczyskami jakby wszystko rozumiał. Widać było, że jego powieki stawały się coraz cięższe. Zmęczenie, niewyspanie, a może i ból dawały o sobie znać. Wtedy myślałem, że naprawdę go tracę. Delikatnie włożyliśmy go do bagażnika. Leżał bezwładnie. Śpieszyliśmy się na ile tylko było to możliwe. W przychodni na szczęście zajęto się nim od razu. Pierwsze rutynowe działania, szeroki wywiad, pobranie krwi do badań, prześwietlenie. Lekarka miała pewne podejrzenia. Ogólne wycieńczenie, anemia wykryta w pobranej próbce. Trzeba było się upewnić, szukać dalej. Sam pomagałem przy robieniu tomografu. Wtedy się okazało - guz. Duży guz, który prawdopodobnie wylał się, zakażając w ten sposób organizm. Reksio dużo pił z powodu anemii, a nerki nie potrafiły podołać temu wszystkiemu. Do tego ogólne wycieńczenie, które spowodowało tego rodzaju zapaść. Padło pytanie - "operować?" Chyba zgodnie odpowiedzieliśmy z Tatą, że oczywiście, że tak, bez względu na wszystko. Reksio leżał podłączony do kroplówki. Zwykle ten dziarski zawadiaka nie wytrzymał by dziesięciu sekund w ciasnej klatce z wkłutym wenflonem w łapie. Jednak teraz leżał spokojny i potulny jak baranek. Łypał tylko spode łba chyba zdając sobie sprawę, że nie jest dobrze. Nie potrafiłem tak stać i patrzeć tam na niego. Wczołgałem się do niewielkiej klatki, przytuliłem mojego kochanego narwańca jak tylko mogłem najczulej nie chcąc zrobić mu krzywdy. Szepnąłem mu do ucha, że będzie dobrze, że za niedługo znowu się zobaczymy. Zamknąłem skobel i wtedy przeszył mnie dreszcz. Myśl. A może nie. Próbowałem ją wypędzić. Przecież tak nie będzie. Super bohaterowie są wieczni, nie odchodzą w ten sposób. A mimo to się bałem. Chyba wtedy naprawdę pierwszy raz pomyślałem, że go stracę. Do końca życia będzie prześladował mnie ten widok. Ciasnej, zimnej klatki i mojego najlepszego przyjaciela, pozbawionego sił i życia, którego kilkanaście godzin temu tyle w nim było. Teraz smutny, leżał i oddychał ciężko spoglądając na mnie jednocześnie walcząc ze zmęczeniem i ogarniającym go snem...

...z lekarką rozstaliśmy się umówieni na telefon. Miała poinformować nas w przeciągu dwóch, trzech godzin o wynikach operacji i rokowaniach leczenia. Naprawdę starałem się myśleć pozytywnie. Wracając rozmawialiśmy z Tatą o tym kto się nim zaopiekuje, o nowym podziale obowiązków, rekonwalescencji. Do domu wróciliśmy z większą nadzieją i z pozytywnym nastawieniem. I wtedy stało się coś czego do dziś nie umiem wytłumaczyć. Zaczęliśmy sprzątać. W ruch poszedł odkurzacz, ścierka do kurzu, wstawiliśmy zmywarkę, zacząłem porządkować szafę. I po jakimś czasie zadzwonił telefon. Odebrał Tata. Wsłuchiwał się chwilę i wtedy powiedział coś, co do dziś brzęczy mi jeszcze w uszach - "dam syna do telefonu, proszę mu to wszystko przekazać"...

..."owczarek ma zaatakowaną wątrobę, śledzone i nerki. Operacja prawdopodobnie tylko odwlecze kolejne przerzuty i da jakieś dwa, może trzy tygodnie czasu. Czy w takim razie mamy go operować czy już go nie wybudzać" w ułamku sekundy załamał mi się głos. Próbowałem myśleć, ale potok bezwładnych i nieokiełznanych słów kłębił się jak splątany motek, nie pozwalając mi żadnego wypowiedzieć głośno. Łamiącym się i drżącym głosem zapytałem tylko czy tak będzie lepiej, co podpowiada wiedza lekarki i jej prywatna opinia. W końcu wybełkotałem, że w takim razie lepiej będzie go już nie budzić. W odpowiedzi usłyszałem, że możemy pojawić się na miejscu najwcześniej za godzinę...

...odłożyłem słuchawkę. W tym samym momencie Tata wybuchł. Spodziewałem się wszystkiego. Tego, że nie będę mógł mówić krztusząc się od nadmiaru łez, że lamentując będę zanosił się od płaczu nie mogąc złapać tchu. Ale ojciec? Nigdy nie widziałem go roniącego choćby łzę. Teraz ten dorosły i różnie doświadczony przez życie i czas mężczyzna, stał obok mnie i niemal wył. Nie mogąc zaczerpnąć oddechu pytał mnie czy dobrze zrobiliśmy decydując się na ten ostateczny krok. My? To ja właśnie wydałem wyrok na mojego kochanego przyjaciela. Zdalnie, przez telefon, na odległość nie mogąc się z nim pożegnać, zobaczyć po raz ostatni. Nie wiedziałem co jest grane. Kiedy ja nie mogłem uronić nawet jednej łzy, Tata aż zanosił się od płaczu. Łkał jak mały bezbronny chłopczyk. Do mnie chyba jeszcze wtedy to nie docierało, a może widząc bezradność ojca próbowałem jako jedyny zachować trzeźwość umysłu. Nie wiem. Do dziś nie wiem też dlaczego po tym telefonie chwile później, znowu wróciliśmy do sprzątania, tym razem pozbywając się już zabawek i legowiska Reksa. Nie wiem dlaczego było to wtedy akurat tak dla nas istotne...

...godzina się dłużyła, wciąż przeplatana wybuchami płaczu Taty. Dziś, pisząc to ryczę jak bóbr, wtedy nie potrafiłem. Może i dobrze...

...pojechaliśmy do szpitala. Tata dostał nerwów z powodu długiego oczekiwania na naszą kolej. W końcu nie wytrzymał. Rycząc na całą poczekalnie, że nie dość, że przyjeżdżamy odebrać zwłoki psa, to jeszcze dodatkowo przedłuża się nam ten parszywy moment robiąc z tego dnia jeszcze cięższe przeżycie. Nie był sobą. Próbowałem go uspokoić, choć sam byłem kłębkiem nerwów. W końcu zaproszono nas do gabinetu. Lekarki z porannej zmiany już nie było. Była jedynie sucha informacja w karcie "leczenia" Po załatwieniu kwestii finansowych mogliśmy go zabrać. Leżał na podłodze. Zawinięty w czarny, dziurawy worek foliowy. Cały mokry od krwi, z załatanym na odpieprz się rozcięciem na brzuchu. Z językiem wywalonym na wierzchu, rurką przymocowaną do pyska oraz wkłuciem w łapę. Owinęliśmy go w narzutę, którą wykładany był zwykle bagażnik podczas wożenia naszej gromadki. Teraz niczym całun spowijał bezwładnie przelewające się ciało Owczarka niemieckiego. Tata starał się jakoś trzymać. Jednak po włożeniu Reksia do bagażnika znowu wybuchł płaczem. Upuścił kluczyki od auta i opierając się o relingi Mercedesa przeklinał całą lecznicę. Nie zapomnę, jak zapytał - "już tu nigdy nie przyjdziemy z psem, prawda?"Przytuliłem go mocno mówiąc, że tak. To było dziwne uczucie. Czułem się w obowiązku zachować spokój. Przejąć prowadzenie auta. Ewidentnie Tata w takim stanie nie mógł jechać. Ja natomiast miałem wrażenie, że muszę się nim zaopiekować. Być twardym, skupić się teraz bardziej na nim...

...totalnie załamany Tata usiadł z tyłu. Otworzyłem mu okno. Jechałem wolno. Zapuchnięte oczy przepełnione łzami sprawiały, że naprawdę niewiele widziałem. Byłem tak zamyślony, przerażony sytuacją, przestraszony stanem ojca, że daję słowo, nie pamiętam jak dotarliśmy na działkę. Chyba wtedy zadzwoniła Paulinka. Wcześniej obiecywała, że zaraz po pracy przyjedzie. Wesprzeć mnie na duchu, pocieszyć. Kiedy dowiedziała się o wszystkim, chyba już nie potrafiła. Kto by pomyślał, że wszystko rozegra się w przeciągu paru godzin. Że z porannej wizyty u lekarza wyniknie coś tak tragicznego...

...znaleźliśmy z Tatą odpowiednie miejsce na pochówek. Wykopaliśmy dołek. Tata jeszcze go pogłębiał, wybierał ziemię z dna. Ja odszedłem. Musiałem zmierzyć się z tym sam. Po prostu chciałem. Podszedłem do bagażnika. Odwinąłem derkę, rozciąłem foliowy worek na śmieci. Jakiś czas się w niego wpatrywałem, ale nie chcąc go takim zapamiętać po chwili odwróciłem go w poprzek samochodu, włożyłem pod niego dłonie, potem ręce, aż cały spoczywał mi na ramionach. Podniosłem go. Zupełnie tak jak wtedy. Jednak nie był to ten sam niedożywiony znajda z zapuszczoną, matową sierścią i żebrami próbującymi przebić skórę. Teraz jego futro lśniło, było gęste, mocne, a mój Reksiula wagę miał słuszną. To był jakiś istny surrealizm. Z jednej strony, kochany, wierny towarzysz nie żył, z drugiej zaś gdzieś w środku przepełniała mnie duma. Znalazłem go, stworzyłem mu dom, opiekowałem się nim najlepiej jak potrafiłem, miał wszystko czego mógł potrzebować psiak, pokochałem go i on to wiedział. Dałem mu siebie, szczęśliwe chwile. Radość i swobodę. A co najważniejsze więcej nikt go nie krzywdził. Niestety nie umiałem pogodzić się z jednym. Dlaczego skończyło się to tak wcześnie, nagle i w takich okolicznościach. Dlaczego bezimienny bohater mojego życia zapełnił mi pustkę, a teraz zostawiał mnie samego. Do dziś tego nie wiem...

...niosłem go niczym bohatera poległego w walce. Czułem jak krew nasącza mi bluzę i spodnie. Uklęknąłem przed wykopaną mogiłą. Delikatnie włożyłem do dołu, próbując ułożyć go tak aby zajął całą jego powierzchnię. W pewnym momencie, w trakcie układania, otworzył oczy. Tata nie wytrzymał. Wybuchł płaczem. Ja dyszałem nie mogąc złapać tchu. Ściśnięte zęby próbowały przepuszczać powietrze. Chciałem łapać je niemal łapczywie, ale łzy, gile, nadmiar śliny i grymas twarzy, którym broniłem się przed totalnym rozpłakaniem skutecznie mi to uniemożliwiał. Gwałtownie zacząłem zasypywać mojego przyjaciela ziemią. Najpierw dłońmi, potem całymi rękami. Byle szybciej, byle już na niego nie patrzeć. Nie takiego chciałem go zachować w pamięci. Myślałem, że to koniec...

...pierwsze dni były najtrudniejsze. Tata czasami siedząc na kanapie wybuchał płaczem, tym samym sprawiając mi chyba jeszcze większy ból. Ja sam łapałem się na tym, że wchodząc do ciemnego przedpokoju myślałem, żeby go przypadkowo nie nadepnąć. Przez pewien czas Reks był tematem tabu. Nie chcąc przywoływać wspomnień, nie mówiliśmy o tym. Minęło tyle czasu, a ja nadal wjeżdżając na podwórko przypominam sobie, że ten narwaniec zawsze szczekał jak oszalały i w niemal szaleństwie zbiegał na dół ciesząc się na mój widok. Nawet dzwonek domofonu wywołuje wspomnienie, ponieważ zawsze towarzyszyło mu ujadanie Reksia. Nie ma go z nami równe trzy miesiące, a nie ma dnia żebym o nim nie myślał...

...czasem jeszcze zdarzy mi się płakać po nim, ale staram się być silny. Zapamiętać go jako radosnego, walecznego psiaka, który niejednego człowieka nauczył by walki ze swoimi ograniczeniami...

...dziś wiem, że był powód zjawienia się go w moim życiu. Był dla mnie wzorem. Podobno zwierzęta nie mają duszy, ale on nie był tylko zwierzakiem. Był kumplem, prawdziwym, najwierniejszym przyjacielem. Sprawił, że uwierzyłem w siebie, a przez to wiele rzeczy stało się łatwiejsze. Może nie był ideałem, ale nikt nie jest. Tym bardziej wiem, że trzeba nad sobą pracować, a przede wszystkim cieszyć się każdą chwilą jaką spędzamy z najbliższymi. Nie ranić ich, a każdy dzień traktować jako dar. Nigdy nie wiemy co przyniesie jutro...

...jestem wdzięczny mojemu mojemu Tacie, dzięki któremu dane mi było spędzić z nim te 9 lat. Mojej Mamie, która zaakceptowała tego urwisa, siostrze, która razem ze mną się nim opiekowała oraz Paulince. Pokazałaś mi w nim cechy, których nie dostrzegałem, ograniczenia, których nie pojmowałem, a co najważniejsze, pomogłaś mi się z nim rozstać...

...będziesz na zawsze w mej pamięci...