18 stycznia 2009

dwie siły...

Woń jaśminu rozeszła się zaraz po tym jak tylko wsiadła. Zerkałem na nią ukradkiem. Oczy błyszczały jej niczym kryształy. Usta miała spierzchnięte, ale próbowała ukryć ten fakt malując je czerwono-ziemistą szminką. Mówiła spokojnym, trochę wycofanym głosem. Od razu poczułem z nią jakąś nieznaną mi wcześniej bliskość. Miałem wrażenie, jakbym znał ją od lat. Była małomówna, choć pragnąłem z całego serca wydobyć z niej choć parę słów, słów które wypowiadała z takim wdziękiem. W wąskim lusterku skierowanym raczej centralnie w tył, mogłem obserwować tylko jej kosmyk rudych jak kilkuletnia rdza, włosów. Powinienem patrzeć przed siebie, ale jakaś siła sprawiała, że gapiłem się na nią jak małolat widzący w witrynie sklepu, lizaki. Wierciła się, nie mogła usiedzieć w miejscu, co jakiś czas poprawiała sobie spódniczkę i bluzkę. Myślałem, że skonam, nie mogłem przecież odwrócić się od tak bez powodu i gapić na nią bezkarnie. Mimo tego kątem oka, dojrzałem jej białą jak śnieg bluzeczkę i ledwo zakrywającą kolana, sukienkę. W środku mnie walczyły dwie siły - nieśmiałość i prawdziwa rozbuchana zuchwałość. Ostatnie słowa jakie wtedy wypowiedziała dźwięczą mi w głowie do dziś - "reszty nie trzeba"...

2 komentarze:

  1. no no... gratuluję literackich zdolności! niby prosta historia, ale bardzo ładnie opisana. nie spodziewałem się na tym blogu takich postów:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w tym opowiadaniu zakochana. i nic nie dodam więcej.

    OdpowiedzUsuń

wyrzuć to z siebie...