05 czerwca 2013

docenić takie chwile...

To był dopiero początek dni, które spędziłem intensywnie i ciekawie. Ten stan trwa do dziś. Do tego stopnia, iż właśnie teraz pakuję się do drogi niemal na Ukrainę. Wstałem dziś przed 6:00 aby spisać co nieco i tym samym zmniejszyć zaległości w moim "pamiętniku". Bo przede mną kolejne zajebiste przeżycia, setki wspomnień, po nich tysiące wersów do zapisania...

...kiedy myślałem, że moje życie znowu wróciło do normy po warszawskiej eskapadzie, los się ponownie do mnie uśmiechnął i sprawił, że na dwa dni wyrwałem się z szarej rzeczywistości. We wtorek 14 maja już niemal dotarłem na zajęcia, prawie na nich byłem, kiedy dostałem telefon od ojca z informacją, że musimy lecieć awaryjnie nad morze do Ustroni Morskich. Od ładnych paru lat trzymamy tam przyczepę kempingową, która częściowo służy mojej rodzinie do wypoczynku, ale również jest "wypuszczana" znajomym czy reszcie naszej rodziny. Co roku, po zakończonym sezonie spakowana jak ogromna paczka zimuje sobie spokojnie na parkingu w jednym z ośrodków wczasowych czekając na kolejny lipiec. W tym roku jednak okazało się, że zaczęła przeszkadzać z powodu toczącego się tam remontu. Nie było wyjścia i trzeba było dać w pedał i wyruszyć nad morze...

...nie było wyjścia, heh. Dobra - ta wyprawa to była czysta przyjemność. Zalaliśmy do pełna Bagietkę, spakowaliśmy jakieś narzędzia, kółko manewrowe od karawanu i w efekcie wyruszyliśmy koło 15:00 w drogę. Trasa spokojna, ze względu na bogaty "życiorys punktowy" pokonana zgodnie z przepisami na całym odcinku 460km. Po prawie siedmiu godzinach drogi byliśmy na miejscu. Warto tutaj nadmienić, że koło w pół do dziesiątej było tam jeszcze stosunkowo jasno...

...zobaczyliśmy, że przyczepa została wstępnie przestawiona przez pracowników, na całe szczęście z dużą dbałością o jej stan. Także, tego wieczoru pozostało nam zanocować u znajomych i następnego dnia rano zacząć szukać nowego placu, na którym nasz domek na kółkach mógłby doczekać do sezonu. Z głową niespokojną, pełną refleksów świateł przejeżdżających aut zasnąłem jak kamień...

...poranek przywitał mnie i tatę mega słońcem, a delikatny szum wiatru zwiastował piękną pogodę. Mimo, iż nie mieliśmy pomysłu na nową kwaterę to po wykonaniu paru telefonów udało się załatwić pusty plac, obok domu mieszkalnego jednego z rezydentów Sianożęt. To był strzał w dziesiątkę...





 ...najtrudniejszy cel został osiągnięty stosunkowo łatwo. Mając przed sobą przepiękny dzień i widmo kolejnych kilku godzin spędzonych w aucie, nie mogliśmy odmówić sobie wyjścia na plażę. Byłem zaskoczony ilością osób, które wygrzewały się na piasku w środku maja. Choć wypada jeszcze dodać, iż paru szaleńców kąpało się namiętnie, co przyprawiło mnie o zimny dreszcz. Ja po zamoczeniu nóg miałem już dość lodowatej wody...










...nie jestem fanem tzw. "samojebek", ale w tak pięknych okolicznościach jakoś nie mogłem się powstrzymać, szczególnie, że zdjęcie zaraz trafiło na facebook'a wprawiając w osłupienie moją siostrę i parę osób z mojej uczelni, które w tym czasie siedziały w ciasnych murach szkoły...




...potem wyszła z tego cała sesja z udziałem taty i mnie. Przyznaję, że powstała całkiem fajna pamiątka...












...kiedy w końcu zeszliśmy z plaży, usiadłem wygodnie na ławce i chłonąc słońce, jod, rześkie morskie powietrze, zdałem sobie sprawę z jednej fundamentalnej kwestii. Zapierdalamy na co dzień w jakiś dziwnych uniformach, wtłoczeni w prace, której nie znosimy, gonimy za forsą, wynikami, słupkami, statystykami, pęgą w portfelu. A właściwie po co to robimy ?..

...żeby móc docenić takie chwile jak ta...




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wyrzuć to z siebie...