07 marca 2015

mieszkać samemu?..

Od ponad miesiąca mieszkam sam. Siostra wyjechała na siedmiotygodniowe szkolenie. Z przyjemnością zgodziłem się zaopiekować domkiem na działce. Pomyślałem sobie, że to znakomite oderwanie się od rzeczywistości, sprawdzian tego czy zwyczajnie uda mi się utrzymać, ogarnę tak prozaiczne obowiązki jak sprzątanie, zakupy, gotowanie, zajmowanie się działką, domem, pracą. Nie powiem by było łatwo. Okazało się, że aby mieć coś więcej z pracy muszę pracować cały tydzień, że robiąc sobie ostatnio wolne na trzydniowy wypad do Wrocławia, po powrocie mam nie lada zaległości finansowe. Jednak to wcale nie jest takie straszne. Dużo potworniejsza jest dla mnie pustka tego domu. Na początku było całkiem fajnie. Tylko ja i wolna przestrzeń. Zero marudzenia, nakazów, dodatkowych obowiązków. Wracałem do domu, ogarniałem sprawy związane z ogrzewaniem, gotowałem sobie obiad lub nic nie jadłem, nie mając ochoty na pichcenie. Otwierałem piwko lub robiłem drina, czytałem książkę, gapiłem się w telewizor, czasem ktoś zajrzał. Było rewelacyjnie. Do czasu. Dość szybko wszystko spowszedniało. Każdy wieczór stawał się taki sam, dzień zlewał w parę dni by za chwilę stopić się w cały tydzień. Cholerna monotonia. Pobudka o 5:00, kawa, praca, dzień mijał. Na początku zjeżdżałem do domu około 14:00. Stopniowo zacząłem zawijać się z roboty coraz później, łapiąc się na tym, że o ile w pracy coś jeszcze się dzieje, ktoś wsiądzie, pogada, pożartuję, obejrzę w locie swoje, szybko zmieniające się miasto, tak w domu czeka na mnie tylko ponownie ten sam zestaw czynności...

...ustawicznie powtarza się to samo - otwieram bramę, wjeżdżam, zamykam za sobą, zabieram jakieś zakupy z auta, wchodzę do domu, włączam światło, rozpakowuje rzeczy, wstawiam wodę na herbatę, ryż czy makaron. Włączam telewizor, w którym leci dzień w dzień ten sam chłam, ale robię to by byle coś grało, byle by nie zacząć gadać do siebie. Pichcę coś naprędce, z reguły na jeden garnek by nie mieć stosu brudnych garów i naczyń. Siadam, jem. W głowie kłębią się myśli. Pogadałbym z kimś. Telewizor krzyczy, wyłączam go zły, że w ogóle go uruchomiłem. Odpalam komputer, chcę włączyć jakąś muzykę, ale wszystko co mam, przesłuchałem już setki razy w aucie. Frustracja narasta, szukam filmu, właściwie nie mam już na nic ochoty. Czekam czasem na telefon, ale on tak samo jak reszta przedmiotów, milczy. Jest 21:00, niekiedy wcześniej, a ja już kładę się spać. Co innego robić. Nie mam netu, a w pracy przeczytałem połowę jakiejś książki. Rezygnuję z czegokolwiek po za snem. Ustawiam budzik na 5:00. Następny dzień minie niemal identycznie, a na pewno taki sam jak zawsze będzie wieczór...

...po przekręceniu zamka, Reksio z Pyzą nie zamerdają ogonami, nie ucieszą się z wyjścia na spacer, nikt nie powie - dobrze, że jesteś, smacznego, na zdrowie, nikt nie zapyta jak minął dzień, nie przytuli poprawiając mi nastrój po jakimś chujowym kursie. Komu się wygadać?..

...no właśnie. Lepiej żyć samemu, robiąc to co się chce czy jednak dopasować się do kogoś, przymykać oczy na jakieś drobiazgi, które nas nieco wkurzają?..

...bardzo boję się samotnej starości. Zwyczajnej samotności. Koledzy, przyjaciele nie zastąpią kogoś kto będzie na co dzień. Może i pogadamy od czasu do czasu, wyskoczymy na piwo, wyjdziemy gdzieś razem, jednak nie powiemy im o naszych problemach każdego dnia, nie będziemy śmiali się z ich żartów, nie poplotkujemy z nimi przy obiedzie, nie obudzimy się przy nich dostając buziaka na miły początek dnia...

...jeśli tak właśnie ponuro i smutno ma w przyszłości być, to już teraz powiem - nie chcę tak skończyć. Nie mam zamiaru rozmawiać z psem, jedynym kompanem mojego życia...

...choć póki co, nie mnie się nad tym zastanawiać. Po pierwsze niedługo wracam znowu do mieszkania z całą gromadą domowników, po drugie, nie wiem czy kiedyś będzie mi dane się usamodzielnić. Aktualna sytuacja nie jest bowiem tak do końca miarodajna. Gdybym miał do zapłacenia; czynsz, energię elektryczną, wodę, gaz, ścieki, śmieci to zwyczajnie nie udźwignął bym tego sam. Za mało zarabiam. Może mając wsparcie współtowarzysza życia byłoby łatwiej Po prostu dali byśmy wspólnie radę dzielić te wszystkie koszty. A tak...

...skazany jestem na mieszkanie z rodzicami. A czy właściwie chciałbym mieszkać samemu? Chyba prędzej czy później zwariował bym z samotności, więc może lepiej, że ktoś obok czuwa nad moim i tak już mocno rozchwianym stanem psychicznym...

...także póki co jestem sam, choć nie jestem samotny. Jednak nie zanosi się, aby to kiedykolwiek miało się zmienić. W sumie to już nawet nie łudzę się, że przyjdzie taki dzień, w którym po otwarciu drzwi, usłyszę - skarbie, czekałam na ciebie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wyrzuć to z siebie...