13 stycznia 2015

przyjaźń...

Wcześniej nie myślałem o tym w ten sposób, ale ładnych parę lat temu przy okazji wymiany telefonu, przepisując listę kontaktów zacząłem zastanawiać się nad ludźmi, do których posiadam numery. Doszedłem do wniosku, że prócz kontaktów tak banalnych jak urzędy, sklepy czy jakieś usługi, to ludzi, których w ciągu całego swojego życia poznałem, mogę podzielić na: znajomych, kolegów/koleżanki oraz przyjaciół. Zastanawiając się nad każdą postacią z osobna próbowałem dociec sedna kim właściwie jest dla mnie dana osoba, co znaczy w moim życiu, jaki mam z nią kontakt, jak często o niej myślę, wspominam i co właściwie znaczę dla niej samej...

...może to nieco dziwne, iż odbieram to w tak banalny, prosty, ba - prostacki sposób próbując ich sklasyfikować. Koniecznie wrzucić do jakiegoś worka, dopisać metkę i ułożyć wraz z innymi, tak samo oznaczonymi na podpisanej półce: zwykły znajomy, ktoś kogo gdzieś kiedyś spotkałem, kolega ze szkoły, pracy lub człowiek poznany przy okazji kultywowania mojego hobby czy wreszcie serdeczny przyjaciel, bliski mojemu sercu "ktoś". I sprawa wydaje się prosta. Ciebie jedynie znam z widzenia, gdzieś w przelocie było nam dane się poznać, z tobą chodziłem do jednej klasy, a może łaziłem na kurs językowy, tamtego poznałem załatwiając jakieś sprawy. Nie ma w tej logice niczego złego i skomplikowanego. Łatwo po stopniu zaangażowania w znajomość określić kto kim właściwie jest. Co jednakże z przyjaciółmi. Każdemu z nich powierzyłem zapewne jakiś sekret, zwierzyłem się z tego czego inni mogą nawet nie podejrzewać. Czy należy wartościować ich ze względu na ilość zasług i przysług jakie nam wyświadczyli, a może częstotliwość z jaką mamy ze sobą kontakt. Zapewne nie, bo myślenie o tym w ten sposób to droga bez wylotu. Życie toczy się z dnia na dzień i naturalnym jest, że czasu nie da znaleźć się dla wszystkich po równo, że zwykły stopień zażyłości przychodzi falami. To, że nie rozmawiam z przyjacielem dzień w dzień nie oznacza, że tracimy kontakt, że gubi się miedzy nami szczerość...

...z resztą mimo wszystko, każda z bliskich mi osób zna tylko pewną część moich tajemnic, bowiem każdy przyjaciel ma ograniczony zasób percepcji i wyczulony jest na wąski typ spraw z jakimi mogę się do niego zgłosić. Powiecie, że macie przyjaciół którym możecie zdradzić każdy sekret. Pewnie, ale nie znaczy to, że wszystko ich zainteresuje, że w każdym typie kłopotu będą mieli coś do powiedzenia. Niektóre informacje zwyczajnie po nich spłyną, nie robiąc na nich najmniejszego wrażenia, innych nie zrozumieją, a kolejnych, ciągle powtarzanych bzdur nie będą chcieli już słuchać. Dlatego warto mieć różnych ludzi wokół siebie...

...dziś już nie pamiętam kiedy tak naprawdę poznałem Zbigniewa. Na pewno miało to związek z Wartburgiem. Białas stał jeszcze wtedy na kobyłkach w moim garażu wyglądem przypominającym bardziej mieszkanie niźli warsztat...

...wiecie, znajomość jakich wiele. Kolejny facet zajarany Wartburgiem. Przerabiałem takich wielu. Wielkie plany, skromna wiedza. Początki zawsze są takie same. Potem okazuje się, że nie wystarczyło chęci, zapał zgasł jak niezasilony przez paliwo silnik. Zwyczajnie. Nienatleniona benzyna przestała trafiać w gaźnik. Sucha gardziel zaniechała wtryskiwania mieszanki do cylindrów, aż w końcu pęd koła zamachowego już nie wystarczał. Nawet nie zliczę już ilu było takich kolesi. Już się tym nie przejmuję, nie staram jak kiedyś. Tacy ludzie są, bo są. Jednak Zbigniew był inny, bo rozmawialiśmy nie tylko o Wartburgach. Facet był nienachalny i zwyczajnie sympatyczny. Ta znajomość po prostu się toczyła. Nie wiem kiedy przerodziła się w przyjaźń. I mimo znacznej różnicy wieku można z nim porozmawiać jak równy z równym. Może to kwestia życiowego doświadczenia, wiedzy jaką posiada. Bo trzeba przyznać, że przy nim moja wiedza jest skromna, bardzo, bardzo skromna. Aczkolwiek nigdy nie czułem się przy nim kimś gorszym. Sam Zbigniew nie daje tego nigdy, nikomu odczuć...

...i jeśli kiedyś to przeczytasz to wiedz, że bardzo mi pomogłeś, że to co dzieje się teraz w moim życiu, to w ogromnej części Twoja zasługa. Wierzyłeś do końca, kazałeś nie odpuszczać, swoją cholernie osobistą opowieścią, zaraziłeś mnie ponownie nadzieją, wstrzyknąłeś serum , które uleczyło mą zbolałą i umęczoną duszę. Jako jeden z niewielu trzymałeś kciuki i robisz to po dziś dzień. To honor i zaszczyt mieć w Tobie przyjaciela...


...dziękuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wyrzuć to z siebie...