22 grudnia 2012

wykuwam warsztat...

Nigdy nie dajcie sobą bezwolnie kierować. Nie dajcie sobie wmówić, że wiedzą od Was lepiej. Że chcą decydować za Was, dla Waszego dobra. Nie mają prawa, mogą doradzić, powiedzieć co myślą, ale nie mają prawa podejmować decyzji...

...kończąc podstawówkę w ósmej klasie, a szedłem jeszcze tym fajnym, starym systemem, zupełnie nie wiedziałem gdzie iść dalej. Nie miałem żadnych zainteresowań. Bowiem jakie może mieć 15'sto latek - klocki Lego, Matchbox'y, modele samochodów, które wtedy, tak namiętnie sklejałem ? Może to była jakaś podpowiedź, ale chyba zbyt delikatna, aby na jej podstawie wysnuwać jakiekolwiek wnioski. Skoro nie widziałem co jest dla mnie dobre, rodzice popchnęli mnie do Liceum Ogólnokształcącego. Chciałem iść do technikum samochodowego z ówczesnym najlepszym przyjacielem, ale ojciec uważał, że to nie wypada aby jego syn kończył szkołę o "takim" standardzie. W duchu zapewne nie chciał abym został takim sam jak on, robolem...

...o ile w podstawówce leciałem na czerwonych paskach, dostawałem wyróżnienia i liczne dyplomy za wyniki w nauce, tak od trzeciej klasy liceum notowałem już wyraźne tendencje zniżkowe. Teraz to jasne, że powodem był Wartburg, choć wtedy tego nie wiedziałem. A przecież ja nie miałem czasu na nic innego, niż auto, prowadzenie strony Klubu Wartburga, rozmowy z ziomkami czy przeszukiwanie netu. Trzeba tu wspomnieć, że były to czasy modemów i drogich rozmów telefonicznych. Limit trzech godzin dostępu jaki posiadałem, pożytkowałem na szperanie w sieci. Strona po stronie, zdjęcie po zdjęciu. Chłonąłem to auto, klimat i całą tą filozofię posiadania klasyka. Gromadziłem fotografie, spisywałem fakty, daty, miejsca, nazwiska, a czasami sam tłumaczyłem artykuły dostępne w języku angielskim. Strona Klubu w pewnym momencie stała się jedną z lepszych witryn w sieci, a na pewno najlepszą w Polsce. Remont auta, powoli acz systematycznie też posuwał się do przodu...

...w szkole przestałem sobie radzić. Ciągłe korki z chemii, matematyki. Zagrożenia głównie z przedmiotów ścisłych, które przecież nigdy nie były dla mnie problemem. W pewnym momencie doszło do tego, że nie zdać mogłem nawet z angielskiego, który przecież był moją najmocniejszą stroną. Zacząłem uciekać w wagary. Co na nich robiłem ? Pisałem artykuły np. o mieście Eisenach, zamku Wartburg. Wszystko co znalazłem w książkach dostępnych w bibliotece Piłsudskiego. To tam się ukrywałem spędzając całe dnie. Tydzień za tygodniem chodziłem tam na 8:30 by wyjść około godziny 14:00 i wrócić do domu jak gdyby nigdy nic. Dziwny typ powiecie. Na wagary do biblioteki ?!?! Ucieczka od wiedzy w inną wiedzę. Nietypowe - mocno nietypowe...

...prawdopodobnie przez wszystkie te braki w materiale nie zdałem matury ustnej z języka polskiego. Przyznam, że pytania które wylosowałem naprawdę należały do najtrudniejszych, ale kto wie jak byłoby gdybym przykładał się do nauki. W wakacje przygotowywałem się do poprawki, ale ponownie godziłem to z remontem. Rodzice tym razem mieli mnie już na oku i zaczęli kontrolować moje postępy w nauce, jak również pomagać mi w odbudowie Reda. Kolejny egzamin zdałem śpiewająco, ale z jednego problemu narodził się kolejny. Wszystkie miejsca na uczelniach były już zajęte. Należy dodać w tym miejscu, że jestem z rocznika wyżu demograficznego, dlatego tym bardziej było ciężko o cokolwiek. Dodatkowo, niemal jak bumerang powróciło do mnie pytanie o to - co chce w życiu robić. Czym się interesuję, co mnie kręci, w czym się sprawdzam. Heh. Był tylko Wartburg i cała towarzysząca mu otoczka. Miałem zostać spawaczem, lakiernikiem, blacharzem, a może administratorem stron internetowych ? Sam nie widziałem. Jeszcze wtedy tego nie odkryłem...

...ojciec widząc, że się miotam i najchętniej nie podejmował bym żadnych decyzji i nie robił nic, powiedział "idź na Marketing i Zarządzanie. Masz do tego dryg. Lubisz kontakt z ludźmi, umiesz zjednywać sobie ich przychylność, działać w grupie, a jak trzeba kierować nimi". Pierwsze próby sprzedaży rożnych gratów i drobiazgów na Allegro według niego dowodziły słuszności tej tezy...

...pierwsze trzy czy cztery semestry szły mi całkiem nieźle. Czwórki, piątki, nieliczne trójki, a czasem jakieś poprawki z co trudniejszych egzaminów. Była to jednak norma na tym kierunku. Nie byłem w tym mocny, ale też nie odstawałem od reszty. Gdyby nie matematyka, z którą miałem zajebiste problemy, to może skończył bym te cholerne studia. Macierze, całki, ciągi, prognozowanie, statystyka, to był mój chleb powszedni. Niezaliczony egzamin z II semestru wisiał nade mną aż do 3 roku. W efekcie udało mi się go w końcu zaliczyć, ale zniechęcony całym kierunkiem, widmem jeszcze dwóch lat nauki, uciekając z zajęć w auto i bibliotekę, zacząłem łapać tyły. Kolejne niezaliczone egzaminy, warunki, sesje poprawkowe. W końcu poległem ostatecznie. To jednak nie było w tym wszystkim najgorsze, ponieważ takie rzeczy zdarzają się wielu. Porażką było to, że nie potrafiłem powiedzieć o tym fakcie rodzicom. Nawet nie wiecie jak bardzo zawiodłem ich oczekiwania. Ten cały nacisk, ciśnienie jakie wywierali mając nadzieję, że będę pierwszą osobą w rodzinie z wyższym wykształceniem. Widmo przyznania się do porażki było nie do zniesienia. Brnąłem w kłamstwo coraz mocniej. Przez ponad rok tylko udawałem, że chodzę na wykłady, a tak naprawdę szukałem sobie rożnych zajęć aby jakoś wypełnić czas. Przeszukanie wszystkich roczników pisma Motor - od roku '52 aż po rok 2000, było właśnie tego efektem...

...podczas wakacji 2005 wyjechałem do Anglii w poszukiwaniu pracy. Wierzcie mi, że gdyby nie tęsknota za domem i miłość do Wartburga, to bym tam został, bo po za tym do czego miałbym wracać ? Plusów tego wyjazdu było kilka. Pękła bańka kłamstwa w jakiej żyłem. Nie mając odwagi, powiedziałem o tym fakcie swojemu ojcu przez telefon. Inaczej jeszcze długo nie umiałbym mu spojrzeć w oczy i wyznać prawdy. Na początku nie odzywał się do mnie, ale po jakimś czasie wszystko się jakoś unormowało. Po za tym, to nie dość, że z wyjazdu przyjechałem zarobiony, to również wyposażony w cenne lekcje, życiowe nauczki, ciekawe doświadczenia i na pewno pewnego rodzaju dojrzałość. Co najważniejsze dorosłem do podjęcia kolejnej decyzji - szkoda, że kolejnej nietrafionej. Zmieniłem studia. Stosunki Międzynarodowe to znowu nie było to. Jednak zorientowałem się o popełnionym błędzie dopiero po niecałych dwóch semestrach. Ponownie pod koniec i tego etapu zacząłem je olewać. Ponieważ dorywcze prace jakie łapałem już nie wystarczały do pokrywania czesnego, pomyślałem o pójściu na taksówkę i zrobiłem wtedy odpowiedni kurs, zakończony zdanym egzaminem z topografii miasta. Nie od razu jednak skorzystałem z tej opcji. Znowu nie widziałem co robić. Znowu...

...minęło trochę czasu, kiedy tak sobie studiowałem, trochę udawałem, trochę myślałem co dalej. W końcu jednak podjąłem decyzję, że kupuję auto i wyrabiam licencję. Uzbroiłem auto i zacząłem pracę na taryfie - dokładnie 2 lutego 2007 roku. Kasa była tak zajebista, że nie miałem zamiaru myśleć o studiach. Tym razem jak tylko skreślono mnie z listy studentów poinformowałem o tym rodziców. Zdecydowałem, że rzucam szkołę i biorę się do pracy na poważnie. Nie musiałem się mocno przemęczać aby wyjść na swoje. Wszystkie zakupy poważniejszego sprzętu do garażu pochodzą właśnie z tego okresu. Jeśli po uregulowaniu wszystkich rachunków, opłat i zobowiązań nie zostawało mi 1500-2000zł, to uważałem miesiąc za chujowy...

...zaczęło mi jednak czegoś brakować. Nie umiałem tego określić, nazwać po imieniu. To było uczucie, które gdzieś zakorzenione głęboko w moim sercu naciskało na umysł sprawiając wrażenie jakiejś nieocenionej pustki. Czegoś tajemniczego i nienazwanego. Było to poczucie jakiegoś braku, przegapienia pewnego etapu. Wreszcie silne poczucie bycia gorszym, bez powodu. Dopiero po dwóch latach pracy odkryłem czym to wszystko jest. Charakter tej roboty, jak żaden inny pozwalał na dumanie, ciągłe myślenie, ocenianie sytuacji i wysnuwanie wniosków. Brakowało mi do szczęścia studiów...

...pod koniec roku 2008 rozpocząłem prowadzenie tego bloga. Wyrażałem myśli, wylewałem żale na cały świat, za to jaki jest dla mnie okrutny. Liczyłem na jakąś durną łaskę. Od kogo ? Nie wiem tego dziś, nie wiedziałem i wtedy. Nie wiem w którym momencie, a pewnie gdzieś to opisałem, wreszcie ocknąłem się z tego marazmu i zabrałem do konkretnej pracy nad samym sobą. Po nieco dwóch latach zacząłem ogarniać swoje życie. Zacząłem przede wszystkim od postawienia sobie celu, który realizuje do dziś - "mów zawsze prawdę". Przestałem kłamać, zakończyłem oszukiwanie siebie. Poprawiłem relacje z rodziną, ze znajomymi, przyjaciółmi. Pierdolnąłem Klub Wartburga skupiając się na autorskim projekcie. Rzucić tego zupełnie nie potrafiłem - pomimo wszystko :) Jak się okazało, to właśnie stworzenie od podstaw serwisu WartburgRadikalz dało mi do myślenia. Tworząc kolejne artykuły, niezliczone ilości wstępów do kolejnych działów wreszcie to do mnie dotarło. Ja umiem pisać i cholera, to sprawia mi zajebistą radość. Napisanie tekstu jest czystą przyjemnością i nie sprawia mi to najmniejszego kłopotu. Mogę nasmarować notkę na każdy temat, na wiele różnych sposobów. Miałem braki, ale ćwiczyłem i zaliczyłem progres...

...w wakacje 2009 podjąłem kolejną decyzję. Jeśli jest rzecz, która sprawia mi frajdę, to pójdę wreszcie na studia. Jedynym kierunkiem, który pozwoliłby rozwijać moje umiejętności i prawdopodobnie dałby mi pracę, było dziennikarstwo. Przeszedłem od słów do czynów i we wrześniu tego samego roku stałem się dumnym studentem. Super wykładowcy, mega przedmioty. Grupa była chujowa, ale nie można mieć wszystkiego. Nareszcie poczułem się tam jak ryba w wodzie. Radziłem sobie. Gorzej, że studiując dziennie zaniedbywałem pracę. Nie będę ściemniał, bo mówiąc szczerze trochę się leniłem. W tygodniu prawie nie jeździłem. Po zajęciach nie chciało mi się robić, a w weekendy pracowałem zaledwie po 8-10 godzin. Zbiegło się to również z kryzysem, który coraz bardziej panoszył się w Polsce. Kiedy ludzie coraz bardziej zaczynają myśleć jak wydać każdą złotówkę, to w pierwszej kolejności rezygnują z własnej wygody. Kiedy nie są pewnie jutra, a prace mogą stracić w każdej chwili, myślą dwa razy, zanim wydadzą hajs. Taksówka dostała po dupie jako jedna z pierwszych branż. Wiosną roku 2010, zacząłem zalegać z ZUS'em, chociaż w szkole miałem czyste konto. Ale i tak zaliczyłem kolejną porażkę i niepowodzenie. Nie stać mnie było na szkołę i tak zrezygnowałem po raz trzeci. W głowie jednak ustawicznie świtał plan uzbierać trochę grosza, pospłacać zaległości i jeszcze kiedyś wrócić. Przecież to wreszcie było to. Dopiero w tym się odnalazłem. Zainteresowało mnie to bez reszty...

...nabór wrześniowy w roku 10'tym przegapiłem. Nie byłem gotowy, ale tylko finansowo. Mentalnie tęskniłem, nie mogłem się doczekać powrotu. Cieszyłem się na myśl podjęcia studiów. Problem w tym, że cały czas nie wiedziałem jak pogodzić pracę i naukę...

...wiosną 2011 poznałem Olgę i to ona była głównym motorem mojego come back'u na uczelnię. Samej decyzji byłem pewien, ale nie wiedziałem, a może bałem się kolejnej finansowej porażki, ale tu z pomocą przyszła rodzina. Dostałem drugą szansę. To właśnie rodzina wyciągnęła pomocną dłoń, mimo tego jak ją skrzywdziłem i zawiodłem. Chyba zobaczyli, że jest wreszcie coś, na czym mi zależy i z czym wiążę swoją przyszłość...

...we wrześniu zapisałem się na studia po raz czwarty, Minęło 10 pieprzonych lat od pierwszego kontaktu z uczelnią. Notabene, ciągle tą samą. Ani razu, aż po dziś dzień, nie odebrałem z dziekanatu papierów złożonych zaraz po maturze. Czy był to słuszny wybór - nie wiem, czas pokaże. Dobra pierdolę bez sensu, oczywiście, że warto było. To jest to, co uwielbiam robić. Inaczej być nie mogło. Niechaj potwierdzeniem tych słów będzie ten blog. Macie mnie tu i teraz, piszącego wszystkie te zbitki słów i liter. Budującego zdania, wykorzystującego porównania, parabole. Chłopaka, który dba o swój język, używa słów, które nie goszczą u każdego w słowniku pojęć jakimi włada na co dzień. Pomimo, iż nadal robię błędy językowe i stylistyczne, to cały czas pracuję nad sobą, wykuwam warsztat niczym kowal podkowy. Nadrabiam zaległości, ponieważ mój ojczysty język nigdy nie był mi tak bliski jak teraz...

...ostatnio wdałem się w arcy ciekawą dyskusję z Szymkiem, dobrym ziomkiem od Wartburgów, z którym prawiłem na temat słuszności dokonywanych wyborów. W pewnym momencie stwierdziłem, że uciekając ciągle w auto i cały klimat, który tworzył, bardzo dużo straciłem. Zjebałem mnóstwo spraw, a przede wszystkim przesadzałem dając mu się owładnąć. Zmarnowałem zbyt wiele cennych chwil, a czas poświęcony na to wszystko był czasem straconym. Zapytany czy żałuję - odpowiedziałem "nie, nie żałuje, ale z drugiej strony nic mi to nie dało, albo prawie nic". Pisząc to zawahałem się czy aby na pewno. Pierwszy raz w życiu nie byłem przekonany co do słuszności tezy jaką stawiam. Po chwili dodałem - "a może dało". Naciskając enter w tym samym momencie iskrzyła już pewna myśl. To było to - BEM !!!, jebnięcie w potylice, strzał z TT'ki oddany przez żołnierza NKWD. Oczywiście, że to jest właśnie tak. Stronka pozwoliła mi na pisanie artykułów i licznych relacji. Tworzyłem tam sprawozdania z imprez, opisy aut, artykuły historyczne. Dzięki treściom, którymi się interesowałem pokochałem pisanie, bo robiłem to z pasji. Obcowanie ze starymi pismami motoryzacyjnymi pokazało mi pracę dziennikarza od strony gotowego produktu. Śledząc ponad 50 lat historii zawodu para literackiego zauważałem zmianę stylu pisania, a nawet zmianę pisowni pewnych określeń. Chłonąłem całym sobą warsztat rzemieślników pióra. Zapoznawałem się z często bolesną historią Polski, wychwytywałem słowa, których na próżno szukać dziś w użyciu, a one przecież tak pięknie ubogacają nasz zasób języka...

...dziś jestem wreszcie świadomy swojego wyboru i umiejętności, które może nie najwyższe, stanowią pewien start do wkroczenia w coś więcej. Niech słowa mojego wykładowcy, którego postaram się zacytować w miarę wiernie dadzą Wam pojęcie, że to co robię, tworzę z serca i rozumu jednocześnie. Iż myśli, które przelewam na papier kreują i opisują ciekawą rzeczywistość, a oddane są językiem poprawnym i barwnym.

- "gratuluję tekstu. W liceum musiał mieć Pan wspaniałego polonistę, który zaszczepił w panu miłość do pisania w najpiękniejszym języku jaki znam"...

...dawno nie zawarłem tylu przemyśleń, historii i faktów w jednym poście. Wierzcie mi, że musiałem zrobić pewnego rodzaju podsumowanie. Z zamiarem stworzenia tego typu résumé nosiłem się od bardzo dawna, ale niestety nie było potrzebnego tak często impulsu. Ni stąd, ni zowąd, miał on miejsce w środę. Będąc w budynku administracji uczelni, wnosząc jak zwykle czesne za 3 miesiące, zajrzałem do dziekanatu zapytać o decyzje dotyczące przyznania stypendiów. Chyba możecie się spodziewać jaki szok przeżyłem dostając opinie pozytywną. Tego uczucia, choćbym najbardziej się starał, nie opiszą żadne słowa. To jak nagroda czy dotknięcie palcem bożym mojej osoby. Ukoronowanie tylu lat porażek i trudności. Niesamowita nagroda za rok ciężkiej pracy. Pracy nad sobą, nad swoimi umiejętnościami. Wszakże średnia za poprzedni semestr oscylująca na poziomie 4,65 co w efekcie dało średnią za rok 4,45 nie wzięła się znikąd :)..

...a pamiętam swoje pierwsze kroki stawiane w na stronie klubowej w tekstach, w których np. przecinki umiejscowione były za wyrazem po zbędnej, nikomu niepotrzebnej spacji. Człowiek się jednak rozwija i naprawia błędy - wszelakiego rodzaju...

...teraz piszę sprawniej, ciekawiej i pewniej. Staram się urozmaicić tworzony tekst, dać do zrozumienia czytelnikowi, iż ma myśleć, szukać odpowiedzi na pytania, tak samo jak ja. Nie ma nic lepszego, niż odbiorca zapoznający się z publikacją po wielokroć, sprawdzający znaczenie słów, które następnie, niemal samoistnie zaczynają wpadać w jego zasób słownictwa...

3 komentarze:

  1. Piotrku nie sądziłem, że rozmowa ze mną tak dużo Ci dała :) dzięki że wspomniałeś o mnie to bardzo miłe :) ten post opisuje w pewnym sensie także moje życie więc wiem jak to jest i rozumiem to :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, co by Pan wykładowca powiedział na te Twoje wielokropki :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Po każdym poście coraz chętniej wracam do twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń

wyrzuć to z siebie...