21 stycznia 2010

syndrom dnia nastepnęgo...

Wstałem... Moja głowa wydawała mi się jakby należała do zupełnie kogoś innego, może płetwonurka, który właśnie wyszedł z kabiny dekompresyjnej a może jakiegoś geologa, który przed chwilą przeżył na własnej skórze, rozpad superkontynentu Euroazjatyckiego. Dotychczas taki ból głowy towarzyszył mi jedynie raz w życiu...

... może zacznę od początku, choć w samym akcie nie uczestniczyłem, ale musicie wiedzieć, że Odes został ojcem i z wiadomych przyczyn, tym prędzej trzeba było pogonić sprawę ślubu. Jako jego dobry kolega zostałem zaproszony na małe party dla znajomych. Zabawa była przednia, przy jakiejś trzeciej flaszce Wyborowej straciłem rachubę, do tego wspólnie z Bartkiem spaliliśmy cygaro zwycięstwa, więc było już dobrze. Zaprawieni w bojach niczym męczennicy LaxyGenu zaczęliśmy przypominać sobie stare dobre czasy. Pierwsze spotkanie, pierwszy zlot, wzajemną pomoc, pierwsze wspólne spanie w łóżku - aj... zagalopowałem się...

...w każdym razie zabawa musiała być dobra, bo na pytanie w aptece dzień później "czy ma Pani coś na przywołanie mojego organizmu do porządku i pozbycie się tego cholernego syndromu dnia następnego"

- usłyszałem: "to co ? coś na kaca Pan chce" ?

- domyślna z niej babka pomyślałem i powiedziałem "tak byle dużo - lecę właśnie na zajęcia"

... efekty libacji alkoholowej, bo mogę tak to nazwać bez lukrowania, wywierały na mnie wpływ cały dzień. Dawno nie czułem się tak podle, ale z drugiej strony pokrzepiała mnie myśl, że nie wymiękłem, nie padłem, nie porzygałem się a zdrowie dzieci, rodzina Bartka ma zapewnione aż do piątego pokolenia, włącznie we wszystkich gałęziach i odnogach drzewa genealogicznego...

1 komentarz:

wyrzuć to z siebie...